Izo znowu używała mnie jak worka treningowego, ale nie miałem jej tego za złe. W końcu na kimś musi się rozładować. Tyle czasu trzymać w sobie te wszystkie emocje i pokazywać światu tylko jedną ze swoich twarzy musi być bardzo trudno. Ale taka jej taktyka. W którymś momencie już zapomniała, jak to jest zmieniać maski, zamiast nosić tylko jedną.
-Blar, może pójdziemy do ogrodu? Widziałam tam taki ładny staw – powiedziała Izo, która po wielkim wysiłku powróciła już do swojej zwyczajowej maski.
-Nie czytałaś ogłoszeń? Nie wolno poruszać się w grupach mniejszych niż trzy osoby po terenie szkoły – przypomniałem jej delikatnie.
- I co z tego? Chodźmy – powiedziała, po czym złapała mnie za rękę i otworzyła okno.
Za oknem rosło sporych rozmiarów drzewo wiśniowe. Izo kazała mi na nie przeskoczyć, po czym zrobiła to samo, łagodnie lądując na delikatnych gałęziach. Zeszliśmy na dół i Izo ruszyła w kierunku, w którym powinien być staw. Lecz ja usłyszałem kota.
To podziałało na mnie jak magnez. Pokierowałem się w tamtym kierunku, nie informując nawet o tym Izo, choć wiedziałem, co to może na mnie sprowadzić.
Już po chwili znalazłem w krzakach trzy małe kociaki. Były śnieżnobiałe. Jeden miał zielone oczy, drugi jedno zielone a jedno niebieskie, a trzeci oboje niebieskich. Gdy to zobaczyłem, od razu nabrałem podejrzeń, że mogą posiadać tą nieszczęsną wadę genetyczną – koty z niebieskimi oczami dość często są głuche.
-Blar, co ty wyrabiasz? – spytała Izo, wyrastając nagle nade mną.
-Spójrz – odparłem tylko i pokazałem jej kociaki.
To jej zmiękczyło serce i pokrzyżowało zamiary. Zamiast iść nad sadzawkę, zabraliśmy kociaki do pokoju i się nimi zaopiekowaliśmy, nadając im imiona. Ten z zielonymi oczami dostał na imię Śnieg, z różnokolorowymi Śnieżynka, a trzeci Zima.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz