czwartek, 2 stycznia 2014

Inez

Mimo usilnych prób ani mnie ani Mayi nie udało się uspokoić Eve. Minęło mnóstwo czasu, a kotołaczka wciąż wiła się i krzyczała. W końcu jednak siły doszczętnie ją opuściły i bezwładnie opadła na poduszki. W pokoju zaległa pełna napięcia cisza, którą przerwał cichutki płacz Mayi. Dziewczynka wtuliła się w Rafaela, a on kołysał ją delikatnie, głaszcząc po główce.
- Nie poznała mnie – szepnęła mała, kiedy już trochę się uspokoiła – Jesteśmy jak siostry, a ona mnie nie poznała…
- To normalne w jej stanie kochanie – powiedziałam łagodnie, jednocześnie okrywając kotołaczkę kołdrą – Eve jest bardzo chora, ale na pewno uda nam się ją wyleczyć i wszystko będzie jak dawniej
Dziewczynka spojrzała mi głęboko w oczy.
- Obiecujesz? – spytała poważnie
- Oczywiście – przytaknęłam – Nie pozwolę żeby Eve… - urwałam, zastanawiając się, jakich słów użyć – żeby jej stan się pogorszył – wydusiłam w końcu – Znajdę sposób żeby jej pomóc
Maya widocznie mi uwierzyła, bo zwinęła się w objęciach Rafaela i zasnęła.
„Pomogę ci” wymigał przyjaciel, kładąc dziewczynkę koło Eve, a ja uśmiechnęłam się do niego słabo.
- Nie wiem tylko czy nasza determinacja wystarczy - mruknęłam
„Co masz na myśli?” wymigał zaniepokojony
- Nie mogę znaleźć informacji o antidotum – wyjaśniłam, wskazując porozrzucane po podłodze książki – Nie znalazłam w nich nawet wzmianki o leczeniu ukąszeń wampira
„Zapytam Leo, może on coś o tym wie” wymigał chłopak z dziwnym błyskiem w oku, po czym wyszedł z pokoju, a ja wróciłam do studiowania moich książek….
- Nic tam nie znajdziesz
Zdziwiona podniosłam głowę i spojrzałam wprost w czarne jak noc oczy Alexa. Anioł spoglądał na mnie z pogardą i wściekłością, prężąc się w więzach.
- Skąd wiesz? – zapytałam niepewnie
- Bo w przeciwieństwie do Ciebie potrafię myśleć – warknął
- Alex… - zszokowana wytrzeszczyłam na niego oczy, ale szybko się opanowałam i poderwałam się z fotela by w razie czego móc się przed nim bronić gdyby więzy puściły.
Nie wiedziałam, do czego jest zdolny w tym stanie. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, ale wiedziałam, że póki nie dowiem się, co mu się stało nie będę mogła mu pomóc. Na razie pozostało mi, więc tylko dopilnować by nie zrobił krzywdy sobie czy innym.
- Skoro jesteś taki mądry to mnie oświeć – odwarknęłam, ale anioł milczał – Jeśli wiesz, co może pomóc to natychmiast gadaj! - naciskałam
- Powiem ci, jeśli mnie wypuścisz – powiedział, a w jego oczach błysnęła czysta wredota
- Nie ma mowy – odparłam stanowczo – Nigdzie się stąd nie ruszysz
- Ty suko! – wrzasnął rozsierdzony, a wokół niego rozjarzyła się czarna poświata – Rozwiąż mnie i to natychmiast!
Przerażona cofnęłam się o krok i wpadłam wprost na Rafaela, wracającego z wiadomościami od Leo. Chłopak podtrzymał mnie żebym nie upadła, po czym rzucił krótkie spojrzenie na Alexa i wiedział już, co się dzieje. Zanim zdążyłam choćby zrobić krok w stronę anioła, Rafael przyskoczył do niego z dziwnym przedmiotem w ręku. Przycisnął to „coś” Alexowi do twarzy, a anioł ryknął z wściekłości i zaskoczenia. Po chwili jednak krzyk osłabł, a powieki Alexa opadły.
- Co…? Co to było? – wydukałam – Co mu zrobiłeś?
„Uśpiłem go” wymigał Rafael „To najlepszy sposób by przeczekać atak”
- Atak? – zdumiałam się – O czy ty mówisz?
„Inez…” Rafael wyglądał na zaniepokojonego i przygnębionego jednocześnie „Z tego, co widzę ktoś próbuje zawładnąć Alexem”
- Ale… jak? – wydukałam zszokowana
„Nie wiem dokładnie” wzruszył ramionami „Podejrzewam jednak, że ten ktoś wykorzystuje jego złe emocje, które Alex zazwyczaj potrafi tłumić”
- W takim razie trzeba mu pomóc – powiedziałam stanowczo, ale Rafael pokręcił głową
„Nic nie zrobisz póki nie dowiesz się, kto za tym stoi” zaoponował, a widząc, że zbladłam dodał: „Mamy czas. Na razie ataki są krótkotrwałe i szybko mijają. Alex pewnie się opiera obcej magii. Póki tak jest nic mu nie grozi”
- A jak mam znaleźć tego kogoś?
„Sam nie wiem” przyjaciel wzruszył ramionami „Zajmiemy się tym później. Na razie najważniejsze jest życie Eve”
- Masz racje – przyznałam, biorąc się w garść – Dowiedziałeś się czegoś od Leo?
Rafael pokręcił tylko głową. Na twarzy pojawił mu się grymas, a w oczach zamigotały dziwne iskierki podejrzewałam, więc, że Leo dał mu porządnie w kość. Prawdopodobnie się posprzeczali, a Rafaela strasznie to teraz dręczyło, dlatego nie dopytywałam, o co poszło, nie chcąc pogarszać przyjacielowi humoru.
- No cóż, trudno - mruknęłam
„Musimy jeszcze raz przewertować wszystkie twoje książki"
- To nic nie da - powiedziałam smutno - Stracimy tylko czas, a nic w nich nie znajdziemy
„W takim razie, co proponujesz?”
- Alex zna antidotum – wyznałam
„Co?! To czemu go nie wyjawia?!” wymigał wyraźnie wzburzony
- Powiedział, że zdradzi mi wszystko jeśli go nie wypuszczę – wyznałam, spuszczając wzrok – Ale nie zgodziłam się
„Dobrze zrobiłaś” Rafael położył mi rękę na ramieniu „Nie martw się. Wydusimy to z niego” wymigał, a kiedy nasze oczy się spotkały zobaczyłam w nich niespotykany dotąd u chłopaka gniew i zawziętość.

(Rafael?)

niedziela, 29 grudnia 2013

Leonardo

Siedziałem sobie na łóżku, nawet nie chciało mi się ruszyć o kilka milimetrów by zagarnąć sobie kołdrę dla wygody. Byłem zadowolony ze swego wyczynu z Paszczogłowem. Przypominając sobie Gołębia w tej cuchnącej wydzielinie, na nowo zacząłem się śmiać. Moja wredna strona natury wyszumiała się nieco wówczas, więc mogłem teraz w świętym spokoju oddać się rekreacji umysłu. Wyjąłem spod łóżka gitarę i zacząłem sobie brzdąkać jakąś melodię tak, by nie było jej nadto słychać na korytarzu. Nawet już nie pamiętałem kiedy po raz ostatni jej używałem.
Moją chwilę radości jednak szybko przerwał Rafael, który wpadł do pokoju jak burza.
„Co ty wyprawiasz?!” wymigał zirytowany po czym trzasnął porządnie drzwiami.
- Że niby w jakim sensie? - zapytałem z niewinną miną.
„Boże, Leo! Co ty sobie myślisz?! Inez jest teraz w dość trudnej sytuacji, a ty jej jeszcze taki numer wywijasz z Alexem! Coś ty mu zrobił?!” migał wkurzony nie na żarty.
- Ja go tylko zasmrodziłem, zapoznając z nowym nabytkiem szkoły, no i unieszkodliwiłem wybuch jego agresji, a co? – odparłem, brzdąkając dalej na gitarze - Nie ma co rozpaczać, na smród lawenda, a na nerwy melisa.
„Jesteś niemożliwy...” załamał ręce. „Przydaj się na coś i powiedz jak można pomóc Eve.” zażądał.
- A co ja jestem? Lekarz rodzinny? Od tego są książki. Ja wszystkiego nie muszę wiedzieć. Ponadto z jakiej racji mam to niby robić, co? Nie jestem służącym, ale twoim sługą, w którego zakresie obowiązków nie mieści się pomoc innym – odrzekłem, pokazując, że nie podoba mi się zbytnia ingerencja przyjaciela w ich życie.- Zanim się zjawiliśmy to sobie radzili. Teraz też dadzą radę.
Rafael patrzył na mnie z wściekłością w oczach. Nawet gdy jego szczeniak przypałętał mu się koło nogi, to ten nie pogładził go jak zawsze. Wyprostował jedynie rękę, wskazując palcem, iż ten miał wrócić na powrót do kuchni. O dziwo Black Hayate posłuchał i ze spuszczoną głową odszedł posłusznie. Wówczas jego pan złapał moją gitarę i z całym impetem roztrzaskał ją o ścianę. Jeden huk i drewniane odłamki rozsypały się po podłodze...
- Moja gitara! - wrzasnąłem na niego - Co to ma być?!
„Nie zasługujesz na szacunek, nic się nie zmieniłeś. Wciąż tylko myślisz o sobie.” Odparł, migając nadal z tą dziwną i nietypową dla niego iskrą gniewu w oczach.
- Nie myślę o sobie – odparłem - Nie mogą się ode mnie uzależnić. Muszą sobie sami radzić! Życie jest brutalne i muszą o tym pamiętać.
„Nienawidzę cię...” wymigał tylko. „Skoro tak uważasz, to już się do mnie nigdy nie odzywaj.”
- Więc teraz ty ich bronisz, co? - zapytałem z dziwnym uśmieszkiem na ustach.
Wiedziałem, że będzie ich bronił choć nie przypuszczałem, że tak bardzo się wkurzy. Pierwszą odpowiedzią był cios w twarz.
„Wynoś się! Nie chcę cię znać! Nie ma już starego Leo, on nigdy nie istniał! Nie rozumiejąc, co to jest przyjaźń, masz stąd wyjść i nie wracać!” wymigał i otworzył mi drzwi.
- Obyś nie żałował.- skwitowałem i opuściłem pomieszczenie, zabrawszy z niego tylko swoją broń i jakiś dokument tożsamości. Zawsze to brałem.
Ruszyłem do ogrodu, do swej roślinki. Czekała na mnie w miejscu gdzie ją zasadziłem, a gdy mnie wywąchała, zaczęła pomrukiwać. Nakarmiłem stwora starym, przegniłym nieco już mięsem, co zasmakowało jej potwornie. Stałem naprzeciw niej, myśląc czy rzeczywiście warto było się tak kłócić. Przecież ostatecznie mogłem wytrzymać tę zgraję dla niego... Ach! Co za debilizm. Ma za swoje. Nie powinien mnie traktować jak komputera, absolutnie posłusznej maszyny do pracy na rzecz kogokolwiek.
Przetarłem palcami po plakietce przed kwiatem głoszącej „Paszczogłów Królewski” po czym oddaliłem się w głąb ogrodu...
* * *

- Srututututu... Co za dzień! - zacząłem sobie nucić, siedząc na jakiejś ławeczce przed gabinetem dyrektora.- Dalej gościu.
Siedziałem w korytarzu znudzony już po granice możliwości opierdalaniem się grona pedagogicznego. Kto widział tyle czekać?! Na szybką, krótką rozmowę! W końcu jednak drzwi się otworzyły i gościu osobiście wpuścił mnie do środka.
- A więc? O co chodzi? Jestem bardzo zajęty... - zaczął.
- Mam skromną propozycję. - przeszedłem od razu do rzeczy.
- Jaką niby, co? Leonardzie tylko bez sztuczek... - ostrzegł.
- Bardziej jest ona na korzyść dla was niż dla mnie, ale co mi tam... Niech stracę. - zacząłem.- Jakby to ująć, mogę się zająć kochanym, przestarzałym reliktem z naszego szkolnego ogrodu.
- Więc ile by to miało kosztować? - zapytał od razu.
- Nie o pieniądzach tutaj mowa - przerwałem mu, wyprowadzając z błędnego myślenia.
- A więc za co niby? - zdziwił się. - Leo ostrzegam cię, że jeśli...
- Chcę tylko dostać przepustkę na nieograniczoną ilość wyjść poza teren szkoły. Poza barierę i te sprawy... - mruknąłem jakby to było małe nic.
Mężczyzna zamyślił się na bardzo długi czas. Patrzył mi w oczy jakby chciał w nich wyniuchać podstęp. Stukał palcami o biurko, ciągnąc napiętą chwilę ciszy, która i tak na mnie nie działała. Przecież i tak miałem zamiar się zająć tą bajeczną dla mnie rośliną. Albo się uda albo nie...
- Zgoda. - rzekł z westchnieniem. - Temu czemuś tak jedzie z paszczy, że ogrodniczka zemdlała przy nim. Ale przepustkę dostaniesz na miesiąc. Muszę wiedzieć jak się będziesz sprawował. – podkreślił, grożąc mi palcem.
-Nakarmiłem tego stwora dzisiaj więc radzę szkole kupić tylko dość dużo mięsa, najlepiej takiego z kośćmi. Nie będę wyjaśniał dlaczego, ale dobrze by było gdyby ono do najświeższych nie należało. A teraz poproszę to, o co się targowaliśmy.- odparłem, wyciągając rękę.
Dostałem jakąś dziwną kartę, wielkości legitymacji z nietypowym, błyszczącym wzorem na jej czarnej powierzchni. Jeżeli by nie zadziałała to bym dyrektora rozwalił za oszustwo.
Wyszedłem chowając zdobycz do kieszeni i od razu postanowiłem wyjść się przewietrzyć do miasta. O dziwo, karta zadziałała. Będąc daleko za szkołą, skierowałem się na ścieżkę do najbliższego miasta...
* * *

W mieście panował tłok, jak to w mieście. Było przed południem, więc postanowiłem się zaszyć gdzieś na ławce pod jakimś drzewem. Po jakichś trzydziestu minutach znalazłem park. Ludzie żyli w tym mieście nawet nie wiedząc, że są na tym świecie jakieś poważniejsze zmartwienia jak np. walka dobra ze złem na platformie obudowanej masą innych ras niż ludzie, o specyficznych właściwościach... martwili się tylko o przyziemne sprawy. W pewnym skromnym sensie zazdrościłem im tego. Życie było wówczas takie proste! Takie nieskomplikowane, takie... ludzkie. Mieli czas praktycznie wówczas na wszystko. Mogli uczyć się gry na wszelakich instrumentach, gdy przykładowo czarodziejki musiały uczyć się zaklęć. Ich cykl życiowy wydawał się wręcz zbyt prosty w porównaniu z istotami mojego pokroju. Nagle moje wewnętrzne spekulacje zostały przerwane przez jakąś dziewczynę. Przysiadła się na ławce z książką, ukazując dziwny uśmiech na twarzy.
„Za chwilę ją rozwalę...” pomyślałem.
- Przeszkadzam? - zapytała słodkim głosem, na który zachciało mi się aż rzygać.
- Tak - odparłem chamsko.
- W takim razie przepraszam... – rzuciła, ulatniając się szybko, a ja westchnąłem głęboko. W końcu miałem spokój.
Myślałem, że mnie szlag trafi, gdy nagle ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Już miałem krzyknąć, już miałem strzelić temu komuś z sierpowego, kiedy okazało się, że był to Pierwszy! Szybko stanąłem naprzeciw niego, potulnie opuszczając głowę.
- Dostałeś list? - zapytał z dziwnym uśmiechem.
- Co, jaki list? Znaczy...
- Hah! Zmieniliśmy doręczycieli na sępy, ale widzę, że to nie był dobry pomysł. – odparł - Będę musiał wrócić do pierwotnej formy.
Patrzyłem na niego oszołomiony, a ten błyskawicznym ruchem otwarł portal i wciągnął mnie do niego za nadgarstek.
* * *

Wylądowaliśmy w jego biurze. Na biurku leżała masa zwojów, map i innych pierdołków. Miałem nadzieję, że nie będę tego sprzątał... Na szafkach natomiast stacjonowały porządnie poukładane inne przedmioty, wśród których najładniejsze były niesamowicie pięknie, bogato, a za razem lekko ozdobione katany. Oderwałem od nich wzrok dopiero wówczas, gdy pod moimi stopami, pod szklaną taflą poruszyła się rybka koi. Wytrzeszczyłem oczy kucając, nie dowierzałem, że tak wielkie akwarium rozciągało się pod biurem. Było wielkie jak samo biuro, stanowiło jego całą podłogę. Wszędzie były żywe glony, kolorowe muszelki... akwarium było perfekcyjne. Żyły w nim natomiast tylko dwie rybki, które jak zaczarowane pływały w kółko. Jedna była biała z czarną plamą na głowie, a druga była jej idealnym przeciwieństwem, miała białą plamkę na czarnej jak noc powierzchni łusek.
- Coś się stało? – zapytał, podając mi list.
- Nie nie... bardzo ładne rybki. Wcześniej ich tu nie było, proszę Pana.- zauważyłem.
- Bo było zniszczone. Niekompetentny użytkownik tego miejsca nie potrafił zadbać o moje rybki.. ale to nic. Przetrwały i przetrwają kolejny tysiąc lat.
- Tysiąc? - zdziwiłem się. Spojrzałem na rybki - Przecież one na tyle nie wyglądają.
- Leo, nie patrz tylko oczyma - upomniał mnie - A teraz już idź.
- Tak jest Mistrzu – odparłem, opuszczając biuro.
Byłem zadziwiony całym tym zamieszaniem. Praktycznie pływające rybie skamieliny, akwarium jak cały pokój i to jako podłoga, tyle fascynujących rzeczy na półkach, no i dlaczego on był taki miły? Otworzyłem kopertę zaniepokojony. Nie wiedziałem czego się spodziewać, mogło tam przecież być wszystko. Rozprostowałem zgiętą w pół kartkę i zacząłem czytać o dziwo krótki list.

„Leonardzie!
W prawdzie ukończyłeś kilka etapów szkolenia, lecz jak wiadomo, każdy uczy się przez całe życie. Co roku będziesz zmuszony stawić się tutaj i odbyć repertuar wyzwań przygotowany przeze mnie osobiście. Twym tegorocznym zleceniem jest zdobycie dla mnie pewnej osoby. Znajduje się ona od dawna w piwnicy, tak Leo w piwnicy, pod pałacem pewnej osobliwej duszy stacjonującym w Boliwii. Masz mi ją dostarczyć żywą, a karne szkolenia cię ominą.
Zamelduj się w trzecim teleporcie o godzinie 29:23 czasu lokalnego na poziomie beta.
Powodzenia Pierwszy.
Ps.: Na pewno rozpoznasz swój cel.”

   
Moje oczy jeszcze przez moment wpatrywały się w pustą kartkę. Miałem być tam wedle ziemskiego czasu o godzinie oznaczającej, iż za minutę południe. Wetknąłem kartkę do kieszeni i zerknąłem na zegarek. Co prawda zegarek działał, ale na moje nieszczęście, on po prostu działał wspak. Wybiegłem więc z budynku z dzikim impetem, po czym wylądowałem na brukowanej ulicy i pomknąłem w kierunku Placu Głównego. Tamtejszy zegar pokazał mi, że mam niecałe pięć minut! Zakląłem pod nosem i po sprintersku pognałem w kierunku umówionego miejsca.
Przemykałem pomiędzy zgrajami łowców różnych rang, z różnych domów szkoleniowych, nade mną nadal rozciągało się to charakterystyczne niebo, które wyglądało jak stłuczone szkło... Byłem w domu. Uśmiechnąłem się promiennie i nawet się nie zatrzymując na ułamek sekundy, wparowałem do komnaty. O nic nie pytając, wskoczyłem do teleportu i wylądowałem w miejscu docelowym.
Zamek był cholernie gigantyczny! Aż dech mi zaparło na ułamek sekundy. Na wykonanie pracy miałem dobę ze świata łowców. Nijak się ona różniła czasowo od ziemskiej jeśli chodziło o zawartość czasu, zmiany były tylko w podziale. Tu obowiązywały 24 godziny po 60 minut, a tam 60 godzin po 24 minuty. Sprawdziłem czy mam przy sobie swoją broń, po czym ruszyłem na podbój twierdzy. Zacząłem okrążać ją dookoła, w poszukiwaniu jej cienia. Błyskawicznie z niego wyczytałem, iż wartownicy zmieniają się co dwie godziny, a brama jest pilnie strzeżona. Również korzystając z tego samego cienia, stworzyłem sobie prowizoryczne schody, dostając się na mur. Zasymulowałem cieniem ruch za plecami strażników i przemknąłem sprintem we wnętrze twierdzy. Zdziwiło mnie duże uzbrojenie mężczyzn. Byli opancerzeni z maksymalną dokładnością, a na dodatek ich broń była z takiej samej materii jak moja, choć mieli tylko czarną. Byłem zmuszony do ostrożności. Niezmiernie mnie ciekawiło, co za człowieka miałem ocalić, oraz czy to właśnie jego tak pilnują.
Zacząłem się więc przekradać pod murkami niezauważony w kierunku dziwnych drzwi, by po chwili zniknąć za nimi. Byłem w zbrojowni, gdzie oczywiście było kilku żołnierzy, ci jednak spali. Mieli prawdopodobnie najspokojniejsze zajęcie, a po smrodzie oparów wódki szło się domyślić, że nie próżnowali kilkanaście minut temu. Zasłoniłem usta dłonią i dobrałem się do kilku kompletów ich mundurów. Wpakowałem się w większy, by nie musieć zdejmować swych ubrań, po prostu narzuciłem go na wierzch, po czym zmieniłem buty na odpowiednie i wymknąłem się tylnym wyjściem. Złapawszy cień, przeszukiwałem nim korytarze przed sobą, nie chcąc wpaść na zgraję „robali” patrolujących teren. Po drodze w kracie zaraz nad podłogą, będącą klimatyzacyjnym tunelem, schowałem swoje własne oficerki. Szukałem zejścia w dół, ale go nie było. Błąkałem się już jakieś trzy godziny po tym pieprzonym tunelu, aż doszedłem do wniosku, że trzeba to rozegrać klasycznie. Wpakowałem się w inny tunel wentylacji, wstawiłem kratę jak gdyby nigdy nic i ruszyłem dalej jej wnętrzem. Musiałem to robić powoli, gdyż pieprzony metal z łatwością swymi dźwiękami zdradziłby moją pozycje. Gdy w końcu tunel poziomy urwał się, a zastąpił go pionowy, westchnąłem głęboko i powoli, zapierając się nogami i rękoma, zjeżdżałem w dół. Z każdym metrem było coraz zimniej, coraz dziwniej pachniało. Czyżby mięta i rumianek? Po co to komuś? Zignorowałem to jednak i brnąłem dalej. Ręce mi cierpły, nie były już tak bardzo przystosowane do takich wyzwań. Po roku w szkole u boku Rafaela postanowiłem na nowo zacząć trenować. Kiedy byłem już blisko, jakiś idiota włączył wiatrak pode mną, który o mały włos nie zdmuchnął mnie łopatą wirnika z hukiem. Westchnąłem cicho i ruszyłem dalej. Nagle tunel znów stał się poziomy, co oznaczało, że jestem zapewne już w piwnicy. Zakradłem się do najbliższej kraty i zacząłem cieniem powoli wykręcać śrubki ją trzymające. Musiałem przerwać na chwilę, łapiąc kratę gdyż jeden ze strażników zapalał sobie przy mnie papierosa. „Udław się nim! Pomyślałem wściekły, że ten mnie opóźnia. Gdy w końcu odszedł, wyskoczyłem z wentylacji, wstawiłem kratę by nie wzbudzać podejrzeń i ruszyłem dalej, w przeciwnym kierunku do strażnika. Nadal nie wiedziałem co tutaj tak bunkrowali, ale musiałem się skupić na zadaniach. Dobiegłszy do końca drogi zastałem drzwi jak od celi więziennej - po prostu kratę. Przełożyłem pomiędzy dwoma prętami swoją broń, gdyż uważałem, że dematerializowanie jej wraz z sobą, będzie nieco bardziej czasochłonne. Zdematerializowałem więc siebie do postaci cienia, nie lubiłem używać tej mocy no, ale byłem zmuszony, więc przelazłem przez tę kratę i ruszyłem dalej. Powoli zaczynał mnie trafiać szlak. Tyle czasu zabierało mi dotarcie aż tutaj, więc jak długo będę wracał?! Zacisnąłem mocno zęby i cicho pomaszerowałem w głąb.
Dotarłem do sali, gdzie w centralnej części stał wielki lodowy blok. Całe pomieszczenie było chłodzone przez odrębny system klimatyzacji, więc powrót nim raczej nie wchodził w grę. Chociaż może... Stanąłem przed blokiem i przyjrzałem się mu. W jego wnętrzu znajdowało się „coś”, a ja miałem wrażenie, że to „coś” jest moim celem. Zacząłem więc kombinować jak to wyciągnąć z lodu. Widząc czujniki, stwierdziłem, że podnoszenie tutaj temperatury to samobójstwo, więc złapałem za jakiś wąż, prawdopodobnie od wody i położyłem go przy bloku. Postanowiłem znaleźć jakiś ostry przedmiot i wbić go w lód po czym ciśnieniem wody chciałem rozerwać blok na strzępy. Nie chciałem strzelać z broni, gdyż obawiałem się, że postać z wnętrza mogłaby zostać podana Pierwszemu nie jako człowiek, a jako tatar. Obejrzałem całe pomieszczenie, nie widząc nic co mógłbym użyć w roli łomu. Nie chciałem używać cienia, zresztą pomieszczenie było tak jasno oświetlone, że cienia samego w sobie było bardzo mało. Za mało na narzędzie. Wkurzyłem się i porozbierałem metalowe krzesło stojące w rogu. Chwyciłem jedną z jego nóg, która na szczęście nie była prostokątnym blokiem metalu, a jedynie wąską rurką. Zamaszystymi ruchami starałem się ją wbić na tyle głęboko by lód nadpęknął choć troszkę. Udało mi się to dopiero po długiej walce. Wąż w sali był zapewne po to by nadkładać lodu na postaci, więc użycie go jako broni wyswabadzającej uważałem za okazanie im ich głupoty. Wcisnąłem wszystko odpowiednio w paletę lodu i dopiero wówczas użyłem resztek cienia jako swoistego rodzaju „uszczelki”, po czym odkręciłem wodę. Niestety przez kilka minut nic się nie działo... Stałem zdenerwowany jak nigdy, trzymając kciuki by w końcu coś zaczęło się dziać. Minęło kolejne kilka minut i nadal nic! „No dalej bo cię utopię!” krzyknąłem w myślach. Kolejne kilka minut i nadal nic. Szlag mnie trafił, już miałem zdjąć uszczelkę gdy całą kostkę lodu rozsadziło. Huk był niemiłosierny, nawet takiego się nie spodziewałem. Zebrałem się z podłogi i pognałem do tego czegoś, co rzeczywiście wyglądało jak człowiek. Podniosłem go metodą strażacką, nie przyglądając się mu i będąc już pewny, że mnie usłyszano, wybiegłem przeciwną drogą niżeli wszedłem. Łapałem po drodze tyle cienia ile tylko się dało i wywarzałem kraty. Wbiegłem w labirynt dróg i gnałem przed siebie, chcąc jak najszybciej się wymknąć. Za mną słyszałem dziwne charkoty, które nie przypominały niczego znanego, co jeszcze bardziej dopingowało by skończyć zadanie i mieć to z głowy. Wyrzucając sobie z drogi ludzi za pomocą cienia, pomknąłem na schody i nimi wydostałem się na zewnątrz. Byłem już zziajany, kto by nie był niosąc gościa? Wróciłem do zbrojowni gdzie krzyczano na żołnierzy, którzy zasnęli podczas pracy. Przeszedłem bokiem i wypadłem na dziedziniec wprost pod lufy ekipy z murów. Wpadłem ze swoim zleceniem za wóz zalegający na podwórzu, a zaraz potem pognałem ku bramie wyjściowej, która była otwarta ze względu prawdopodobnie na imigrację do wnętrza ekipy, która miała mnie złapać.
Przeleciałem im w biegu przed nosem i zaszyłem się w jakichś krzaczorach, nie przestając biec. „Jeszcze trochę!” warknąłem na siebie w myślach i biegłem dalej. Widziałem przed sobą zarys portalu, już miałem w niego wskoczyć gdy jakiś snajper strzelił. Myślałem, że tam zwariuję. Trafił mi w wolną dłoń, a na dodatek używał pocisku mieszanego, przez co gdy znalazłem się w miejscu powrotnym, nie miałem już ręki do ramienia. Zbladłem jak ściana, a ku memu zdziwieniu Pierwszy już na mnie czekał z uśmiechem. Zabrał swoje „coś” po czym błyskawicznie mnie uśpił, tak że nie zdążyłem ani razu wrzasnąć z bólu...
* * *
   
- Leo... No dalej. Czas już na ciebie. – usłyszałem, otwierając powieki - Jesteś czasem naprawdę irytujący, przyznaję, nawet wykrwawiasz się dość długo, hehehe! - zaśmiał się, witając mnie z uśmiechem. Za nim stał chłopak którego uwolniłem. Teraz mogłem zmierzyć go wzrokiem.
- Że co? - zdziwiłem się, siadając zaraz na łóżku. Miałem już swoją rękę w całości nawet z małą charakterystyczną dla niej blizną.
- Czas na ciebie. Chyba, że nie chcesz wracać, wybór należy do ciebie - zaproponował nagle.
- Wiesz... Pan wie, że się pokłóciliśmy i dlatego zadaje mi takie pytanie - odparłem.- Wrócę, tylko chciałbym wiedzieć jak długo mnie nie było...
- Hmmm... Rekonwalescencja twej ręki trwała dłużej niż powinna ze względu na wiele poprzednich ingerencji Anioła. Byłeś tu miesiąc ziemski - odparł.
- Że co?! - wytrzeszczyłem na niego oczy. Wyskoczyłem jak oparzony z łóżka.
- Chciałeś coś załatwić w mieście więc tam cię przeniosę. Jesteś w swoich ubraniach, tylko buty masz inne – zauważył - W kieszeniach masz to co miałeś, więc... powodzenia! – rzekł, a ja błyskawicznie znalazłem się na ławce w parku.
Wstałem i wypaliłem do szkoły. Nie chciałem już nawet szukać Rafaelowi odpowiedniej książki, mimo że się kłóciliśmy, chciałem go przeprosić. Stęskniłem się za nim. Wpadłem zdyszany do naszego pokoju gdzie nie było nikogo. Zastałem na łóżku jedynie kartkę z napisem:

„Leo, wiem że wrócisz. Przykro mi, że tak wyszło, nie chciałem połamać ci gitary. Zajrzyj pod łóżko. Mam nadzieję, że jeszcze wszystko wróci do normy...
Rafael”


Zajrzałem pod łóżko gdzie czekała na mnie identyczna gitara. Westchnąłem głęboko, szykując się na wyjście do Inez, gdyż ta na pewno wiedziała gdzie się on teraz podziewa. Niestety okazało się, że wszyscy wyruszyli by pomóc Eve. Stukałem palcami w szybę na korytarzu, gdy zaczepił mnie dyrektor.
- Leo! Co to z tym kwiatem ma być! - wrzasnął.
- Już idę… - burknąłem, wybiegając do ogrodu.
Stwór całkowicie się zmienił. Jego niegdyś piękne liście były teraz pożółkłe i poczerniałe. Stwór głodował. Nie dlatego, iż nie miał jedzenia, po prostu przyzwyczaił się do swego ogrodnika. Dałem mu więc jeść, a nawet wygłaskałem go. Ten zadowolony zaczął lizać mnie aksamitnym językiem, a jego liście na nowo zrobiły się piękne. Też tęsknił. Uśmiechnąłem się, widząc go, gdy poczułem czyjąś obecność za sobą odwróciłem się i ujrzałem dziwną postać, niesamowicie podobną do tej którą ratowałem...

http://images.forwallpaper.com/files/thumbs/preview/88/881878__bleach-ulquiorra_p.jpg

CDN