czwartek, 20 czerwca 2013

Inez

- Cavaliada! – krzyknęłam przerażona, podbiegając do przyjaciółki.
Próbowałam ją ocucić, ale mi się nie udało. Chciałam zanieść ją z powrotem do pokoju gdzie mogłaby się nią zająć Nira, ale przeszkodziła mi Light.
Klacz wierzgała, kopała i stawała dęba. Musiałam ją jakoś ujarzmić. Chwyciłam lonżę i zaczęłam ciągnąć Light w kierunku stajni. Klacz opierała się i kilka razy wylądowałam przez nią w błocie, ale wreszcie udało mi się ją zamknąć w jej boksie.
Upewniwszy się, że klacz nie ucieknie pobiegłam z powrotem do Cavaliady. Dziewczyna akurat otworzyła oczy.
- Inez – szepnęła
- Cav! – odetchnęłam z ulgą – Wszystko w porządku?
- Nie – jęknęła dziewczyna – Chyba się połamałam w paru miejscach i strasznie mnie boli głowa…
- Muszę Cię szybko zabrać do pokoju – powiedziałam stanowczo
Jednak kiedy spróbowałam choćby ruszyć przyjaciółkę ta krzyknęła i zwinęła się z bólu. Zrozumiałam, że nic z tego nie będzie. Musiałam wymyślić cos innego, zwłaszcza, że w szkole nadal grasowały podróbki prawdziwych uczniów. Nie mogłam pozwolić żeby znaleźli Cavaliadę…
Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Kira! – zawołałam w myślach
Wilczyca odpowiedziała niemal natychmiast.
- Tak pani?
- Skontaktuj się z Eve i przekaż jej żeby razem z Nirą przyszła do stajni – poleciłam
- Dobrze – odpowiedziała po czym nastąpiła chwila ciszy – Już idą – odezwała się wilczyca
- Dziękuję – odetchnęłam z ulgą po czym znowu pochyliłam się nad Cavaliadą
Zbadałam jej złamania i usztywniłam je żeby dziewczyna nie sprawiała sobie dodatkowego bólu. Kiedy skończyłam Cav nadal była bardzo blada…
- Nie wiem jak mam Ci pomóc – jęknęłam bezsilnie – Musimy poczekać na Eve i Nirę
- Nie przejmuj się – Cav próbowała mnie pocieszyć – Wytrzymam
- Mam tylko nadzieję, że…- zaczęłam, ale przerwał mi nieznajomy, nieprzyjemny głos
- No no no. Kogo my tu mamy! – odwróciłam się zaskoczona i zobaczyłam przed sobą kopie Alexa i Diva – Widzę, ze wykonaliście część naszego zadania – zadrwił fałszywy Alex – Mieliśmy was pozabijać i już nie wiele do zrobienia nam zostało
- Tak wam się wydaje? – zapytałam chłodno, sięgając do amuletu tarczy
- No chyba nie jesteś tak głupia żeby myśleć, że jest inaczej – zadrwił fałszywy Div po czym dodał pogardliwie, patrząc na leżącą Cavaliadę – Przecież ją wystarczy tylko dobić
- Ale najpierw musicie się do niej dostać – odparowałam – A ja nie zamierzam wam na to pozwolić!
- Pozwolisz, pozwolisz – nie-Div uśmiechnął się drwiąco – Jak będziesz martwa to na wszystko pozwolisz
- Więc spróbujcie mnie uśmiercić – zachęciłam 
Obaj podbiegli do nas, ale kiedy byli za blisko moja tarcza ich odrzuciła. Upadli na ziemię kilkanaście metrów dalej.
- Ty !@# - zawołał rozwścieczony nie-Alex – Jeszcze się z Tobą rozprawię! Jeszcze Cię dopadnę!
- Zobaczymy – powiedziałam spokojnie, patrząc mu w oczy
Klon zaklął głośno po czym dal znak swojemu kompanowi i razem opuścili plac. Przez chwilę patrzyłam w slad za nimi. Kiedy zniknęli mi z oczu na placu zapanowała idealna cisza. Przerwała ją Cavaliada.
- Inez – jęknęła cicho – Jest coraz gorzej
- Zaraz przyjdzie Nira – szepnęłam uspokajająco – Wytrzymaj jeszcze trochę
- Nie oto chodzi – zaprotestowała Cav
- Więc o co?
– Zostaw mnie tu – szepnęła przyjaciółka
- Co? Nie! – powiedziałam ostro – Nawet nie ma mowy!
- Ale…
- Albo wracamy razem albo żadna z nas nie wraca – przerwałam stanowczo
W tym samym momencie usłyszałam znajome wołanie Eve:
- Już jesteśmy Inez! – dziewczynka biegła w moją stronę, a tuż za nią podążała Nira
- Co z Cavaliadą? – zapytała elfka
- Kiepsko. Musimy jak najszybciej zanieść ją do pokoju – wyjaśniłam
- Dobrze, już się nią zajmę – odpowiedziała krótko Nira po czym ostrożnie wzięła ranną na ręce.
Cav krzyknęła przeraźliwie, a potem zemdlała z bólu. Nira pobiegła do pokoju tak szybko, że nie ani ja ani Eve nie byłyśmy w stanie jej dogonić i zostałyśmy bardzo z tyłu.
W końcu jednak i my dotarłyśmy do pokoju Rozalie. Zobaczyłyśmy jak Alex i Nira zatroskani krzątali się wokół nieprzytomnej Cav. Nie chciałyśmy im przeszkadzać więc przeszłyśmy do kuchni gdzie siedziała zapłakana Ro. Pocieszyłyśmy ją jak mogłyśmy, a kiedy trochę się uspokoiła zapytałam:
- Rozalie, czy Maya nadal spi?
- Nie – odpowiedziała dziewczyna i nagle zbladła, najwyraźniej o czymś sobie przypominając – Nie spotkałyście jej po drodze ze stajni? – zapytała przestraszona
- Nie, dlaczego?
- Poszła za wami żeby zobaczyć co z tobą i Cav
- I puściłaś ją samą?! – zdenerwowała się Eve
- Miała was dogonić – usprawiedliwiła się
- No cóż… nie możemy tak siedzieć i się kłócić – powiedziałam stanowczo – Trzeba jak najszybciej odnaleźć Mayę
Po tych słowach zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z pokoju. Bardzo chciałam odnaleźć Mayę i pozbyć się uporczywego przeczucia, że jest już na to za późno…

wtorek, 18 czerwca 2013

Leonardo

-Tak, nie żyje.- wydusił z siebie anioł.
-Rozumiem.- odparłem wracając do pracy.
-Leo... Przykro mi...- zaczął kładąc mi rękę na ramieniu.
-Nie potrzebnie.- ściąłem ostro. -Nie potrzebuje współczucia. Idź do reszty i nie czekajcie na mnie. -odparłem już bez żadnych emocji.
-Dobrze...- mruknął cicho gołąb po dłuższym namyśle, po czym wyszedł.
Zostawiając mnie samego zrobił najlepszą rzecz jaką mógł zrobić w zaistniałej sytuacji.
Stałem w bezruchu wpatrując się w kałużę krwi, którą właśnie miałem posprzątać. Cisnąłem w nią szmatę i mając wszystko gdzieś, po prostu wyszedłem. Teraz nic się już nie liczyło. Została tylko prośba Pana, wspomnienia i niewiadoma przyszłość. Nic więcej.
Po kryjomu zakradłem się do pokoju aby zabrać broń, po czym niezauważony opuściłem szkołę. Korzystając z jednego z otwartych przejść w barierze opuściłem teren szkolny. Musiałem wszystko przemyśleć. Potrzebowałem czasu dla siebie. Przed innymi ukrywanie emocji było łatwizną ale przed samym sobą nie mogłem tego zrobić, więc udałem się do najbliższego opuszczonego domu.
W domu nie było nic oprócz wielkiej dziury w w suficie i pozostałości po kominku. Usiadłem po turecku na środku największego pomieszczenia, starając się poskładać myśli w jakiś sensowny plan... ale jak się okazało to było niemożliwe. W głowie miałem kompletną pustkę. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzało.
Wiedziałem, że nie będę umiał się pogodzić z brakiem przyjaciela ale nie wiedziałem, że to może aż tak boleć. Bolała również świadomość, że nie dotrzymałem obietnicy. Miałem przy nim być gdy umierał a ja... po prostu zabijałem wtedy innych. Nie było mnie przy nim gdy najbardziej tego potrzebował.
Niespodziewanie na głowę zaczęły spadać mi krople wody. Spojrzałem na dziurę w dachu i zobaczyłem ciężkie burzowe chmury, z których zaczynał kropić deszcz.
-Jeszcze tego brakowało...- wysyczałem wściekły.- Jak tu do cholery wierzyć w cokolwiek!!!- wrzasnąłem z całych sił, po czym opuściłem głowę, podciągnąłem kolana i oplotłem je rękoma.
"Nie można wierzyć w cokolwiek. Szczególnie nie wolno żywić żadnych nadziei do czegokolwiek. Nie wolno..." pomyślałem. "Nigdy nie wierzyłem, nie wierzę i nie będę wierzył w Boga, nie będę wierzył w przeznaczenie, nie będę wierzył w szczęście ani w pecha, nie ma na świecie szczęścia. Na świecie nie ma po prostu nic. Świat jest stworzony jako jałowa planeta dla różnych durni, jako pole bitewne. Nie ma w niej miejsca dla "podróbek" jakiejkolwiek rasy. Nie ma po prostu nic." stwierdziłem.
Po raz pierwszy, sam z siebie zachciałem płakać ale nie umiałem, chciałem z całej siły w coś przyłożyć ale nie miałem na to energii, chciałem krzyczeć z całej siły ale nie mogłem z siebie wydusić żadnego dźwięku. Chciałem obedrzeć ze skóry całą Radę ale wiedziałem, że nie jestem w stanie.
"Więc...to to uczucie ludzie nazywają bezsilnością." wywnioskowałem."Nieciekawie. Nieprzyjemnie. Niepodobne do mnie."
Poderwałem się z ziemi i szybkim krokiem opuściłem rozsypujący się dom. Jak się okazało było już późno w nocy. Doszedłem również do wniosku, że mam dwa wyjścia: albo pójdę walczyć i mi nieco ulży, albo odejdę walcząc z przytłaczającą świadomością. Musiałem wybrać pierwszą opcję ze względu na Mayę. Rafaelowi bardzo na niej zależało, więc nie chciałem aby to o co tak ostatnio walczył, po prostu przestało istnieć, no i musiałem odreagować... Musiałem również pochować przyjaciela. Potem coś bym wymyślił.
Teraz nic mnie nie powstrzymywało. Mogłem używać swojej broni i mocy bez jakiejkolwiek obawy ze strony Rady. Teraz już mogli wiedzieć. Musiałem spróbować zabić jedną osobę. Jedną jedyną osobę, nic więcej. Wiedziałem, że mi się nie uda ale musiałem chociaż spróbować.
Czułem tylko gniew i obojętność. Obiecałem sobie też, że nie odezwę się słowem do nikogo.