niedziela, 29 grudnia 2013

Leonardo

Siedziałem sobie na łóżku, nawet nie chciało mi się ruszyć o kilka milimetrów by zagarnąć sobie kołdrę dla wygody. Byłem zadowolony ze swego wyczynu z Paszczogłowem. Przypominając sobie Gołębia w tej cuchnącej wydzielinie, na nowo zacząłem się śmiać. Moja wredna strona natury wyszumiała się nieco wówczas, więc mogłem teraz w świętym spokoju oddać się rekreacji umysłu. Wyjąłem spod łóżka gitarę i zacząłem sobie brzdąkać jakąś melodię tak, by nie było jej nadto słychać na korytarzu. Nawet już nie pamiętałem kiedy po raz ostatni jej używałem.
Moją chwilę radości jednak szybko przerwał Rafael, który wpadł do pokoju jak burza.
„Co ty wyprawiasz?!” wymigał zirytowany po czym trzasnął porządnie drzwiami.
- Że niby w jakim sensie? - zapytałem z niewinną miną.
„Boże, Leo! Co ty sobie myślisz?! Inez jest teraz w dość trudnej sytuacji, a ty jej jeszcze taki numer wywijasz z Alexem! Coś ty mu zrobił?!” migał wkurzony nie na żarty.
- Ja go tylko zasmrodziłem, zapoznając z nowym nabytkiem szkoły, no i unieszkodliwiłem wybuch jego agresji, a co? – odparłem, brzdąkając dalej na gitarze - Nie ma co rozpaczać, na smród lawenda, a na nerwy melisa.
„Jesteś niemożliwy...” załamał ręce. „Przydaj się na coś i powiedz jak można pomóc Eve.” zażądał.
- A co ja jestem? Lekarz rodzinny? Od tego są książki. Ja wszystkiego nie muszę wiedzieć. Ponadto z jakiej racji mam to niby robić, co? Nie jestem służącym, ale twoim sługą, w którego zakresie obowiązków nie mieści się pomoc innym – odrzekłem, pokazując, że nie podoba mi się zbytnia ingerencja przyjaciela w ich życie.- Zanim się zjawiliśmy to sobie radzili. Teraz też dadzą radę.
Rafael patrzył na mnie z wściekłością w oczach. Nawet gdy jego szczeniak przypałętał mu się koło nogi, to ten nie pogładził go jak zawsze. Wyprostował jedynie rękę, wskazując palcem, iż ten miał wrócić na powrót do kuchni. O dziwo Black Hayate posłuchał i ze spuszczoną głową odszedł posłusznie. Wówczas jego pan złapał moją gitarę i z całym impetem roztrzaskał ją o ścianę. Jeden huk i drewniane odłamki rozsypały się po podłodze...
- Moja gitara! - wrzasnąłem na niego - Co to ma być?!
„Nie zasługujesz na szacunek, nic się nie zmieniłeś. Wciąż tylko myślisz o sobie.” Odparł, migając nadal z tą dziwną i nietypową dla niego iskrą gniewu w oczach.
- Nie myślę o sobie – odparłem - Nie mogą się ode mnie uzależnić. Muszą sobie sami radzić! Życie jest brutalne i muszą o tym pamiętać.
„Nienawidzę cię...” wymigał tylko. „Skoro tak uważasz, to już się do mnie nigdy nie odzywaj.”
- Więc teraz ty ich bronisz, co? - zapytałem z dziwnym uśmieszkiem na ustach.
Wiedziałem, że będzie ich bronił choć nie przypuszczałem, że tak bardzo się wkurzy. Pierwszą odpowiedzią był cios w twarz.
„Wynoś się! Nie chcę cię znać! Nie ma już starego Leo, on nigdy nie istniał! Nie rozumiejąc, co to jest przyjaźń, masz stąd wyjść i nie wracać!” wymigał i otworzył mi drzwi.
- Obyś nie żałował.- skwitowałem i opuściłem pomieszczenie, zabrawszy z niego tylko swoją broń i jakiś dokument tożsamości. Zawsze to brałem.
Ruszyłem do ogrodu, do swej roślinki. Czekała na mnie w miejscu gdzie ją zasadziłem, a gdy mnie wywąchała, zaczęła pomrukiwać. Nakarmiłem stwora starym, przegniłym nieco już mięsem, co zasmakowało jej potwornie. Stałem naprzeciw niej, myśląc czy rzeczywiście warto było się tak kłócić. Przecież ostatecznie mogłem wytrzymać tę zgraję dla niego... Ach! Co za debilizm. Ma za swoje. Nie powinien mnie traktować jak komputera, absolutnie posłusznej maszyny do pracy na rzecz kogokolwiek.
Przetarłem palcami po plakietce przed kwiatem głoszącej „Paszczogłów Królewski” po czym oddaliłem się w głąb ogrodu...
* * *

- Srututututu... Co za dzień! - zacząłem sobie nucić, siedząc na jakiejś ławeczce przed gabinetem dyrektora.- Dalej gościu.
Siedziałem w korytarzu znudzony już po granice możliwości opierdalaniem się grona pedagogicznego. Kto widział tyle czekać?! Na szybką, krótką rozmowę! W końcu jednak drzwi się otworzyły i gościu osobiście wpuścił mnie do środka.
- A więc? O co chodzi? Jestem bardzo zajęty... - zaczął.
- Mam skromną propozycję. - przeszedłem od razu do rzeczy.
- Jaką niby, co? Leonardzie tylko bez sztuczek... - ostrzegł.
- Bardziej jest ona na korzyść dla was niż dla mnie, ale co mi tam... Niech stracę. - zacząłem.- Jakby to ująć, mogę się zająć kochanym, przestarzałym reliktem z naszego szkolnego ogrodu.
- Więc ile by to miało kosztować? - zapytał od razu.
- Nie o pieniądzach tutaj mowa - przerwałem mu, wyprowadzając z błędnego myślenia.
- A więc za co niby? - zdziwił się. - Leo ostrzegam cię, że jeśli...
- Chcę tylko dostać przepustkę na nieograniczoną ilość wyjść poza teren szkoły. Poza barierę i te sprawy... - mruknąłem jakby to było małe nic.
Mężczyzna zamyślił się na bardzo długi czas. Patrzył mi w oczy jakby chciał w nich wyniuchać podstęp. Stukał palcami o biurko, ciągnąc napiętą chwilę ciszy, która i tak na mnie nie działała. Przecież i tak miałem zamiar się zająć tą bajeczną dla mnie rośliną. Albo się uda albo nie...
- Zgoda. - rzekł z westchnieniem. - Temu czemuś tak jedzie z paszczy, że ogrodniczka zemdlała przy nim. Ale przepustkę dostaniesz na miesiąc. Muszę wiedzieć jak się będziesz sprawował. – podkreślił, grożąc mi palcem.
-Nakarmiłem tego stwora dzisiaj więc radzę szkole kupić tylko dość dużo mięsa, najlepiej takiego z kośćmi. Nie będę wyjaśniał dlaczego, ale dobrze by było gdyby ono do najświeższych nie należało. A teraz poproszę to, o co się targowaliśmy.- odparłem, wyciągając rękę.
Dostałem jakąś dziwną kartę, wielkości legitymacji z nietypowym, błyszczącym wzorem na jej czarnej powierzchni. Jeżeli by nie zadziałała to bym dyrektora rozwalił za oszustwo.
Wyszedłem chowając zdobycz do kieszeni i od razu postanowiłem wyjść się przewietrzyć do miasta. O dziwo, karta zadziałała. Będąc daleko za szkołą, skierowałem się na ścieżkę do najbliższego miasta...
* * *

W mieście panował tłok, jak to w mieście. Było przed południem, więc postanowiłem się zaszyć gdzieś na ławce pod jakimś drzewem. Po jakichś trzydziestu minutach znalazłem park. Ludzie żyli w tym mieście nawet nie wiedząc, że są na tym świecie jakieś poważniejsze zmartwienia jak np. walka dobra ze złem na platformie obudowanej masą innych ras niż ludzie, o specyficznych właściwościach... martwili się tylko o przyziemne sprawy. W pewnym skromnym sensie zazdrościłem im tego. Życie było wówczas takie proste! Takie nieskomplikowane, takie... ludzkie. Mieli czas praktycznie wówczas na wszystko. Mogli uczyć się gry na wszelakich instrumentach, gdy przykładowo czarodziejki musiały uczyć się zaklęć. Ich cykl życiowy wydawał się wręcz zbyt prosty w porównaniu z istotami mojego pokroju. Nagle moje wewnętrzne spekulacje zostały przerwane przez jakąś dziewczynę. Przysiadła się na ławce z książką, ukazując dziwny uśmiech na twarzy.
„Za chwilę ją rozwalę...” pomyślałem.
- Przeszkadzam? - zapytała słodkim głosem, na który zachciało mi się aż rzygać.
- Tak - odparłem chamsko.
- W takim razie przepraszam... – rzuciła, ulatniając się szybko, a ja westchnąłem głęboko. W końcu miałem spokój.
Myślałem, że mnie szlag trafi, gdy nagle ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Już miałem krzyknąć, już miałem strzelić temu komuś z sierpowego, kiedy okazało się, że był to Pierwszy! Szybko stanąłem naprzeciw niego, potulnie opuszczając głowę.
- Dostałeś list? - zapytał z dziwnym uśmiechem.
- Co, jaki list? Znaczy...
- Hah! Zmieniliśmy doręczycieli na sępy, ale widzę, że to nie był dobry pomysł. – odparł - Będę musiał wrócić do pierwotnej formy.
Patrzyłem na niego oszołomiony, a ten błyskawicznym ruchem otwarł portal i wciągnął mnie do niego za nadgarstek.
* * *

Wylądowaliśmy w jego biurze. Na biurku leżała masa zwojów, map i innych pierdołków. Miałem nadzieję, że nie będę tego sprzątał... Na szafkach natomiast stacjonowały porządnie poukładane inne przedmioty, wśród których najładniejsze były niesamowicie pięknie, bogato, a za razem lekko ozdobione katany. Oderwałem od nich wzrok dopiero wówczas, gdy pod moimi stopami, pod szklaną taflą poruszyła się rybka koi. Wytrzeszczyłem oczy kucając, nie dowierzałem, że tak wielkie akwarium rozciągało się pod biurem. Było wielkie jak samo biuro, stanowiło jego całą podłogę. Wszędzie były żywe glony, kolorowe muszelki... akwarium było perfekcyjne. Żyły w nim natomiast tylko dwie rybki, które jak zaczarowane pływały w kółko. Jedna była biała z czarną plamą na głowie, a druga była jej idealnym przeciwieństwem, miała białą plamkę na czarnej jak noc powierzchni łusek.
- Coś się stało? – zapytał, podając mi list.
- Nie nie... bardzo ładne rybki. Wcześniej ich tu nie było, proszę Pana.- zauważyłem.
- Bo było zniszczone. Niekompetentny użytkownik tego miejsca nie potrafił zadbać o moje rybki.. ale to nic. Przetrwały i przetrwają kolejny tysiąc lat.
- Tysiąc? - zdziwiłem się. Spojrzałem na rybki - Przecież one na tyle nie wyglądają.
- Leo, nie patrz tylko oczyma - upomniał mnie - A teraz już idź.
- Tak jest Mistrzu – odparłem, opuszczając biuro.
Byłem zadziwiony całym tym zamieszaniem. Praktycznie pływające rybie skamieliny, akwarium jak cały pokój i to jako podłoga, tyle fascynujących rzeczy na półkach, no i dlaczego on był taki miły? Otworzyłem kopertę zaniepokojony. Nie wiedziałem czego się spodziewać, mogło tam przecież być wszystko. Rozprostowałem zgiętą w pół kartkę i zacząłem czytać o dziwo krótki list.

„Leonardzie!
W prawdzie ukończyłeś kilka etapów szkolenia, lecz jak wiadomo, każdy uczy się przez całe życie. Co roku będziesz zmuszony stawić się tutaj i odbyć repertuar wyzwań przygotowany przeze mnie osobiście. Twym tegorocznym zleceniem jest zdobycie dla mnie pewnej osoby. Znajduje się ona od dawna w piwnicy, tak Leo w piwnicy, pod pałacem pewnej osobliwej duszy stacjonującym w Boliwii. Masz mi ją dostarczyć żywą, a karne szkolenia cię ominą.
Zamelduj się w trzecim teleporcie o godzinie 29:23 czasu lokalnego na poziomie beta.
Powodzenia Pierwszy.
Ps.: Na pewno rozpoznasz swój cel.”

   
Moje oczy jeszcze przez moment wpatrywały się w pustą kartkę. Miałem być tam wedle ziemskiego czasu o godzinie oznaczającej, iż za minutę południe. Wetknąłem kartkę do kieszeni i zerknąłem na zegarek. Co prawda zegarek działał, ale na moje nieszczęście, on po prostu działał wspak. Wybiegłem więc z budynku z dzikim impetem, po czym wylądowałem na brukowanej ulicy i pomknąłem w kierunku Placu Głównego. Tamtejszy zegar pokazał mi, że mam niecałe pięć minut! Zakląłem pod nosem i po sprintersku pognałem w kierunku umówionego miejsca.
Przemykałem pomiędzy zgrajami łowców różnych rang, z różnych domów szkoleniowych, nade mną nadal rozciągało się to charakterystyczne niebo, które wyglądało jak stłuczone szkło... Byłem w domu. Uśmiechnąłem się promiennie i nawet się nie zatrzymując na ułamek sekundy, wparowałem do komnaty. O nic nie pytając, wskoczyłem do teleportu i wylądowałem w miejscu docelowym.
Zamek był cholernie gigantyczny! Aż dech mi zaparło na ułamek sekundy. Na wykonanie pracy miałem dobę ze świata łowców. Nijak się ona różniła czasowo od ziemskiej jeśli chodziło o zawartość czasu, zmiany były tylko w podziale. Tu obowiązywały 24 godziny po 60 minut, a tam 60 godzin po 24 minuty. Sprawdziłem czy mam przy sobie swoją broń, po czym ruszyłem na podbój twierdzy. Zacząłem okrążać ją dookoła, w poszukiwaniu jej cienia. Błyskawicznie z niego wyczytałem, iż wartownicy zmieniają się co dwie godziny, a brama jest pilnie strzeżona. Również korzystając z tego samego cienia, stworzyłem sobie prowizoryczne schody, dostając się na mur. Zasymulowałem cieniem ruch za plecami strażników i przemknąłem sprintem we wnętrze twierdzy. Zdziwiło mnie duże uzbrojenie mężczyzn. Byli opancerzeni z maksymalną dokładnością, a na dodatek ich broń była z takiej samej materii jak moja, choć mieli tylko czarną. Byłem zmuszony do ostrożności. Niezmiernie mnie ciekawiło, co za człowieka miałem ocalić, oraz czy to właśnie jego tak pilnują.
Zacząłem się więc przekradać pod murkami niezauważony w kierunku dziwnych drzwi, by po chwili zniknąć za nimi. Byłem w zbrojowni, gdzie oczywiście było kilku żołnierzy, ci jednak spali. Mieli prawdopodobnie najspokojniejsze zajęcie, a po smrodzie oparów wódki szło się domyślić, że nie próżnowali kilkanaście minut temu. Zasłoniłem usta dłonią i dobrałem się do kilku kompletów ich mundurów. Wpakowałem się w większy, by nie musieć zdejmować swych ubrań, po prostu narzuciłem go na wierzch, po czym zmieniłem buty na odpowiednie i wymknąłem się tylnym wyjściem. Złapawszy cień, przeszukiwałem nim korytarze przed sobą, nie chcąc wpaść na zgraję „robali” patrolujących teren. Po drodze w kracie zaraz nad podłogą, będącą klimatyzacyjnym tunelem, schowałem swoje własne oficerki. Szukałem zejścia w dół, ale go nie było. Błąkałem się już jakieś trzy godziny po tym pieprzonym tunelu, aż doszedłem do wniosku, że trzeba to rozegrać klasycznie. Wpakowałem się w inny tunel wentylacji, wstawiłem kratę jak gdyby nigdy nic i ruszyłem dalej jej wnętrzem. Musiałem to robić powoli, gdyż pieprzony metal z łatwością swymi dźwiękami zdradziłby moją pozycje. Gdy w końcu tunel poziomy urwał się, a zastąpił go pionowy, westchnąłem głęboko i powoli, zapierając się nogami i rękoma, zjeżdżałem w dół. Z każdym metrem było coraz zimniej, coraz dziwniej pachniało. Czyżby mięta i rumianek? Po co to komuś? Zignorowałem to jednak i brnąłem dalej. Ręce mi cierpły, nie były już tak bardzo przystosowane do takich wyzwań. Po roku w szkole u boku Rafaela postanowiłem na nowo zacząć trenować. Kiedy byłem już blisko, jakiś idiota włączył wiatrak pode mną, który o mały włos nie zdmuchnął mnie łopatą wirnika z hukiem. Westchnąłem cicho i ruszyłem dalej. Nagle tunel znów stał się poziomy, co oznaczało, że jestem zapewne już w piwnicy. Zakradłem się do najbliższej kraty i zacząłem cieniem powoli wykręcać śrubki ją trzymające. Musiałem przerwać na chwilę, łapiąc kratę gdyż jeden ze strażników zapalał sobie przy mnie papierosa. „Udław się nim! Pomyślałem wściekły, że ten mnie opóźnia. Gdy w końcu odszedł, wyskoczyłem z wentylacji, wstawiłem kratę by nie wzbudzać podejrzeń i ruszyłem dalej, w przeciwnym kierunku do strażnika. Nadal nie wiedziałem co tutaj tak bunkrowali, ale musiałem się skupić na zadaniach. Dobiegłszy do końca drogi zastałem drzwi jak od celi więziennej - po prostu kratę. Przełożyłem pomiędzy dwoma prętami swoją broń, gdyż uważałem, że dematerializowanie jej wraz z sobą, będzie nieco bardziej czasochłonne. Zdematerializowałem więc siebie do postaci cienia, nie lubiłem używać tej mocy no, ale byłem zmuszony, więc przelazłem przez tę kratę i ruszyłem dalej. Powoli zaczynał mnie trafiać szlak. Tyle czasu zabierało mi dotarcie aż tutaj, więc jak długo będę wracał?! Zacisnąłem mocno zęby i cicho pomaszerowałem w głąb.
Dotarłem do sali, gdzie w centralnej części stał wielki lodowy blok. Całe pomieszczenie było chłodzone przez odrębny system klimatyzacji, więc powrót nim raczej nie wchodził w grę. Chociaż może... Stanąłem przed blokiem i przyjrzałem się mu. W jego wnętrzu znajdowało się „coś”, a ja miałem wrażenie, że to „coś” jest moim celem. Zacząłem więc kombinować jak to wyciągnąć z lodu. Widząc czujniki, stwierdziłem, że podnoszenie tutaj temperatury to samobójstwo, więc złapałem za jakiś wąż, prawdopodobnie od wody i położyłem go przy bloku. Postanowiłem znaleźć jakiś ostry przedmiot i wbić go w lód po czym ciśnieniem wody chciałem rozerwać blok na strzępy. Nie chciałem strzelać z broni, gdyż obawiałem się, że postać z wnętrza mogłaby zostać podana Pierwszemu nie jako człowiek, a jako tatar. Obejrzałem całe pomieszczenie, nie widząc nic co mógłbym użyć w roli łomu. Nie chciałem używać cienia, zresztą pomieszczenie było tak jasno oświetlone, że cienia samego w sobie było bardzo mało. Za mało na narzędzie. Wkurzyłem się i porozbierałem metalowe krzesło stojące w rogu. Chwyciłem jedną z jego nóg, która na szczęście nie była prostokątnym blokiem metalu, a jedynie wąską rurką. Zamaszystymi ruchami starałem się ją wbić na tyle głęboko by lód nadpęknął choć troszkę. Udało mi się to dopiero po długiej walce. Wąż w sali był zapewne po to by nadkładać lodu na postaci, więc użycie go jako broni wyswabadzającej uważałem za okazanie im ich głupoty. Wcisnąłem wszystko odpowiednio w paletę lodu i dopiero wówczas użyłem resztek cienia jako swoistego rodzaju „uszczelki”, po czym odkręciłem wodę. Niestety przez kilka minut nic się nie działo... Stałem zdenerwowany jak nigdy, trzymając kciuki by w końcu coś zaczęło się dziać. Minęło kolejne kilka minut i nadal nic! „No dalej bo cię utopię!” krzyknąłem w myślach. Kolejne kilka minut i nadal nic. Szlag mnie trafił, już miałem zdjąć uszczelkę gdy całą kostkę lodu rozsadziło. Huk był niemiłosierny, nawet takiego się nie spodziewałem. Zebrałem się z podłogi i pognałem do tego czegoś, co rzeczywiście wyglądało jak człowiek. Podniosłem go metodą strażacką, nie przyglądając się mu i będąc już pewny, że mnie usłyszano, wybiegłem przeciwną drogą niżeli wszedłem. Łapałem po drodze tyle cienia ile tylko się dało i wywarzałem kraty. Wbiegłem w labirynt dróg i gnałem przed siebie, chcąc jak najszybciej się wymknąć. Za mną słyszałem dziwne charkoty, które nie przypominały niczego znanego, co jeszcze bardziej dopingowało by skończyć zadanie i mieć to z głowy. Wyrzucając sobie z drogi ludzi za pomocą cienia, pomknąłem na schody i nimi wydostałem się na zewnątrz. Byłem już zziajany, kto by nie był niosąc gościa? Wróciłem do zbrojowni gdzie krzyczano na żołnierzy, którzy zasnęli podczas pracy. Przeszedłem bokiem i wypadłem na dziedziniec wprost pod lufy ekipy z murów. Wpadłem ze swoim zleceniem za wóz zalegający na podwórzu, a zaraz potem pognałem ku bramie wyjściowej, która była otwarta ze względu prawdopodobnie na imigrację do wnętrza ekipy, która miała mnie złapać.
Przeleciałem im w biegu przed nosem i zaszyłem się w jakichś krzaczorach, nie przestając biec. „Jeszcze trochę!” warknąłem na siebie w myślach i biegłem dalej. Widziałem przed sobą zarys portalu, już miałem w niego wskoczyć gdy jakiś snajper strzelił. Myślałem, że tam zwariuję. Trafił mi w wolną dłoń, a na dodatek używał pocisku mieszanego, przez co gdy znalazłem się w miejscu powrotnym, nie miałem już ręki do ramienia. Zbladłem jak ściana, a ku memu zdziwieniu Pierwszy już na mnie czekał z uśmiechem. Zabrał swoje „coś” po czym błyskawicznie mnie uśpił, tak że nie zdążyłem ani razu wrzasnąć z bólu...
* * *
   
- Leo... No dalej. Czas już na ciebie. – usłyszałem, otwierając powieki - Jesteś czasem naprawdę irytujący, przyznaję, nawet wykrwawiasz się dość długo, hehehe! - zaśmiał się, witając mnie z uśmiechem. Za nim stał chłopak którego uwolniłem. Teraz mogłem zmierzyć go wzrokiem.
- Że co? - zdziwiłem się, siadając zaraz na łóżku. Miałem już swoją rękę w całości nawet z małą charakterystyczną dla niej blizną.
- Czas na ciebie. Chyba, że nie chcesz wracać, wybór należy do ciebie - zaproponował nagle.
- Wiesz... Pan wie, że się pokłóciliśmy i dlatego zadaje mi takie pytanie - odparłem.- Wrócę, tylko chciałbym wiedzieć jak długo mnie nie było...
- Hmmm... Rekonwalescencja twej ręki trwała dłużej niż powinna ze względu na wiele poprzednich ingerencji Anioła. Byłeś tu miesiąc ziemski - odparł.
- Że co?! - wytrzeszczyłem na niego oczy. Wyskoczyłem jak oparzony z łóżka.
- Chciałeś coś załatwić w mieście więc tam cię przeniosę. Jesteś w swoich ubraniach, tylko buty masz inne – zauważył - W kieszeniach masz to co miałeś, więc... powodzenia! – rzekł, a ja błyskawicznie znalazłem się na ławce w parku.
Wstałem i wypaliłem do szkoły. Nie chciałem już nawet szukać Rafaelowi odpowiedniej książki, mimo że się kłóciliśmy, chciałem go przeprosić. Stęskniłem się za nim. Wpadłem zdyszany do naszego pokoju gdzie nie było nikogo. Zastałem na łóżku jedynie kartkę z napisem:

„Leo, wiem że wrócisz. Przykro mi, że tak wyszło, nie chciałem połamać ci gitary. Zajrzyj pod łóżko. Mam nadzieję, że jeszcze wszystko wróci do normy...
Rafael”


Zajrzałem pod łóżko gdzie czekała na mnie identyczna gitara. Westchnąłem głęboko, szykując się na wyjście do Inez, gdyż ta na pewno wiedziała gdzie się on teraz podziewa. Niestety okazało się, że wszyscy wyruszyli by pomóc Eve. Stukałem palcami w szybę na korytarzu, gdy zaczepił mnie dyrektor.
- Leo! Co to z tym kwiatem ma być! - wrzasnął.
- Już idę… - burknąłem, wybiegając do ogrodu.
Stwór całkowicie się zmienił. Jego niegdyś piękne liście były teraz pożółkłe i poczerniałe. Stwór głodował. Nie dlatego, iż nie miał jedzenia, po prostu przyzwyczaił się do swego ogrodnika. Dałem mu więc jeść, a nawet wygłaskałem go. Ten zadowolony zaczął lizać mnie aksamitnym językiem, a jego liście na nowo zrobiły się piękne. Też tęsknił. Uśmiechnąłem się, widząc go, gdy poczułem czyjąś obecność za sobą odwróciłem się i ujrzałem dziwną postać, niesamowicie podobną do tej którą ratowałem...

http://images.forwallpaper.com/files/thumbs/preview/88/881878__bleach-ulquiorra_p.jpg

CDN

czwartek, 1 sierpnia 2013

Inez

Kiedy tylko Alex i Osai wylecieli w poszukiwaniu dziewczyn ja wróciłam do pokoju gdzie czekała na mnie zaniepokojona Maya.
- Inez, co się dzieje? – zapytała natychmiast – Gdzie Alex, Eve i reszta?
- Musieli… polecieć i… - zaczęłam się jąkać. Nie miałam serca powiedzieć małej o porwaniu jej towarzyszki i najlepszej przyjaciółki. Nie, kiedy była w takim stanie – Mają pewną sprawę do załatwienia – wydusiłam z siebie w końcu
- A kiedy wrócą?
- Niedługo – zapewniłam dziewczynkę, biorą ją na ręce i mocno przytulając – Mayu, pójdziemy teraz do Rafaela dobrze? – szepnęłam
- Dobrze – zgodziła się mała

„Inez, usiądź na chwilę i uspokój się” wymigał Rafaell, ale go zignorowałam i dalej chodziłam po pokoju.
Byłam zdenerwowana i bałam się o przyjaciół, ale na szczęście nie musiałam tego ukrywać bo kiedy tylko przyszłyśmy do pokoju i przekazałam Mayę w objęcia Rafaela dziewczynka natychmiast zasnęła. Wreszcie mogłam zająć się pomocą dla towarzyszy, ale właściwie co ja mogłam zrobić? Nic. Pozostało mi tylko czekać…
- Kiedy oni wreszcie wrócą – jęknęłam pod nosem podchodząc do okna – Czemu to trwa tak długo?! Przecież… - urwałam i krzyknęłam cicho
- Co jest? – zapytał Leo, podchodząc do mnie. Bez słowa wskazałam mu kształt w oddali – Co to do cholery?!
- To oni! – krzyknęłam się gdy kształt znalazł się na tyle blisko, że mogłam rozpoznać Osai lecące na gryfie
Szybko otworzyłam okno na oścież i odsunęłam się żeby mogły bezpiecznie wlecieć do środka. Leo też się odsunął i usiadł cicho w jakimś kącie.
Już po kilku chwilach gryf wylądował na dywanie pośrodku pokoju. Osai natychmiast z niego zeskoczyła i podeszła do mnie. W ramionach trzymała półprzytomną, skrępowaną Eve.
- Co jej się stało?! – zapytałam, przejmując dziewczynkę – I gdzie są Esme i Alex?
- Ja jestem tutaj – odpowiedziała za przyjaciółkę Esme, przyjmując ludzką postać – Alex został na polanie…
- Co?! – krzyknęłam – Ale… dlaczego?! Co…?!
- Było ich za dużo – wyjaśniła cicho Osai – Wampiry nie chciały się poddać i ciągle ich przybywało, a jak widzisz z Eve nie jest za dobrze więc…
- Alex kazał nam lecieć i powiedział, że sam zajmie się tymi pijawkami – dokończyła Esme
„Na pewno da sobie radę” wtrącił Rafael
- Pewnie masz rację – przyznałam, wzdychając ciężko, ale zaraz potem wzięłam się w garść – Dobra, dość o tym. Teraz trzeba zająć się wami – spojrzałam na Esme, bladą i wyczerpaną i na Eve, leżącą bezwładnie na łóżku – Osai, pomożesz mi? – zapytałam, a dziewczyna kiwnęła głową
- Ale mi nic nie jest! – zaprotestowała natychmiast Esme
- Jasne jasne – powiedziałam, łapiąc ją za rękę i usadzając na kanapie – Leo, mógłbyś przygotować cos ciepłego do picia? – poprosiłam
Cisza…
„Leo gdzieś się zmył, ale nic się nie martw. Ja to zrobię” – wymigał Rafael
- Dobrze – zgodziłam się, opatulając Esme kocem i opatrując jej rany, które na szczęście nie były głębokie – Osai, mogłabyś rozwiązać Eve? – zapytałam, nie podnosząc głowy znad bandażowanej rany
- Jasne – odpowiedziała dziewczyna, a po chwili usłyszałam jak jej nóż przecina więzy
Spokojnie skończyłam opatrywać rany Esme, a potem wstałam i odsunęłam się od niej trochę, mówiąc:
- Gotowe. Teraz powinnaś odpocząć i napić się czego gorącego
- Ale…
- Nie dyskutuj – ucięłam krótko, a potem wcisnęłam jej do ręki kubek herbaty z tacy, którą właśnie przyniósł Rafael – Pij, to ci dobrze zrobi
Dziewczyna posłusznie wypiła, a po chwili zwinęła się na kanapie i zasnęła
- Z jedną mamy już spokój – szepnęła Osai, uśmiechając się delikatnie, zaraz jednak spoważniała – Ale z tą małą sobie tak łatwo nie poradzimy – mówiąc to, wskazała na leżącą na wznak Eve
- Damy sobie radę – powiedziałam z determinacją
Delikatnie zdjęłam Eve golf, chcąc zobaczyć gdzie jest ranna i przeraziłam się widząc na jej szyi dużą i wciąż krwawiącą ranę.
- O nie… - jęknęła na jej widok Osai, a Rafael zaklął na migi
- O co wam chodzi? – zdziwiłam się, marszcząc brwi – Przecież to tylko rana. Może trochę głęboka i w niefortunnym miejscu, ale… No co? – zapytałam, widząc jak Rafael kręci głową z ponurą miną
- To nie jest zwykła rana – wyjaśniła Osai, a jej głos załamał się lekko – To jest ślad po ukąszeniu wampira
- Nie! – jęknęłam – To na pewno nie jest…!
- Inez, wiem co mówię – przerwała mi dziewczyna – Widziałam podobne ukąszenia kiedy… kiedy zginęli moi rodzice
- Ale... czy oni ją…? – urwałam, a w moich oczach pojawiły się łzy
„Raczej nie” wymigał szybko Rafaell
- Skąd wiesz? – zapytała Osai
„Bo do tego potrzebna jest wymiana krwi” wyjaśnił chłopak „A zaś z tego co widzę albo Eve była za słaba by wypić krew jednego z wampirów albo po prostu drań chciał się tylko nią pożywić a nie przemienić. Nawet jeśli tak było to i tak do organizmu małej dostało się sporo wampirzego jadu, który jest zabójczy dla ofiary”
- No dobrze – powiedziałam powoli, biorąc głęboki oddech – Więc musimy znaleźć sposób żeby zneutralizować działanie tego jadu i to jak najszybciej
- Może Alex z tym sobie poradzi – zauważyła Osai – Umie leczyć i w ogóle. Na pewno da radę
- Może masz rację – wymamrotałam – Ale najpierw musi wrócić z bitwy. A na razie zajmijmy się drobniejszymi ranami małej, ok? 
 
Kiedy wreszcie opatrzyliśmy mniejsze obrażenia kotołaczki położyłam ją na łóżku obok Mayi, a Rafaell delikatnie okrył obie dziewczynki kołdrą. Potem oboje podeszliśmy do okna żeby wypatrywać Alexa…
- I co? Widzicie go? – zapytała Osai, która przysiadła na kanapie obok śpiącej twardo Esme
- Nie – szepnęłam, a Rafael objął mnie ramieniem
„Nie martw się. Na pewno nie długo wróci” wymigał wolną ręką
- A jak mu się cos stało?! – zapytałam, wpadając w lekką panikę – Jak te wampiry go pokonały?! Co jeśli…?!
„Spójrz” przerwał mi i wskazał w niebo, a kiedy spojrzałam w tamtym kierunku zobaczyłam lecącego anioła. Mojego anioła!
- Alex! – krzyknęłam z ulgą
Anioł spojrzał na mnie i na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Przyspieszył i już po chwili chwycił mnie w objęcia.
- Czemu tak długo ci to zajęło? – szepnęłam mu do ucha - Martwiłam się, że cos ci się stało i…
- Nic mi nie jest Inez – przerwał mi, gładząc po włosach, ale zaraz potem zesztywniał i odsunął mnie delikatnie od siebie – Co z dziewczynami? – spytał, patrząc mi w oczy
- Z Esme wszystko gra, Osai też jest cała i zdrowa, ale Eve…. – urwałam i rozpłakałam się
Alex przytulił mnie mocno, a potem zwrócił się do Rafaela:
- Co z nią?
Chłopak na migi wyjaśnił mu co i jak.
- Ci chole*ni, pier****eni gn*je mi za to zapłacą – mruknął pod nosem anioł, zaciskając pięści
- Alex… - zaczęłam, wytrzeszczając oczy
Byłam w szoku bo mój przyjaciel jeszcze nigdy się tak nie zachowywał.
- Przepraszam – Alex zreflektował się
Podszedł do łóżka na którym leżały dziewczynki i ukląkł przy Eve. Zasłonił jej ranę ręką i skoncentrował się. Po sekundzie z jego dłoni zaczęło promieniować srebrzyste światło, które wnikało do ciała kotołaczki. Zrozumiałam, że anioł przekazuje małej energię i w moim sercu zakiełkowała nadzieja, że uda mu się ją wyleczyć.
Niestety moja nadzieja okazała się płonna bo po kilku minutach Alex zbladł, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu, determinacji, a przede wszystkim wyczerpania. Rana jednak nawet się nie zmniejszyła. Alex pewnie próbowałby uleczyć ją aż do skutku, ale wyczułam, że i tak mu się to nie uda, a nie miałam zamiaru stracić go na próżno. Podeszłam więc i położyłam mu rękę na ramieniu.
- Alex, przestań – szepnęłam – Nie dasz rady jej uleczyć i dobrze o tym wiesz – dodałam kiedy pokręcił głową
- Nie mogę jej tak zostawić – wymamrotał przez zaciśnięte zęby – Nie mogę pozwolić żeby umarła
- I nie pozwolisz – powiedziałam z przekonaniem – Znajdziemy inne wyjście na wyleczenie małej, ale teraz musisz odpocząć
- Niech będzie – Alex zabrał rękę z ramienia Eve – Mamy trochę więcej czasu na znalezienie antidotum bo przekazałem małej tyle energii ile tylko mogłem
Mówiąc to, spróbował wstać, ale zatoczył się i upadłby gdybym go nie podtrzymała razem z Rafaelem.
„Musisz się położyć” wymigał chłopak
- Nic mi nie jest – zaprotestował anioł, ale był za słaby żeby dalej się z nami kłócić więc powiedziałam:
- Teraz idziemy do pokoju. Położysz się i odpoczniesz
Razem z Rafaelem zaprowadziliśmy anioła do naszego pokoju gdzie pomogłam mu się położyć i dopilnowałam żeby nigdzie się nie ruszał.
Potem wyszłam z przyjacielem na korytarz.
- Przepraszam – szepnęłam kiedy szliśmy w stronę jego pokoju
„Za co?” wymigał Rafael szczerze zdziwiony
- Za to wszystko co się stało. Za ten cały rozgardiasz – wyjaśniłam - Tobie i Mayi potrzebny jest spokój, a my go zakłóciliśmy
„To przecież nie wasza wina” zaprotestował
- Może i nie, ale i tak mam wyrzuty sumienia – powiedziałam cicho – Zresztą zaraz to naprawię – uśmiechnęłam się
„Niby jak?”
- Zobaczysz – powiedziałam, otwierając drzwi do jego pokoju – Idź i zajmij się Mayą dobrze? – poprosiłam, a kiedy chłopak się zgodził podeszłam do łóżka i wzięłam Eve na ręce
Delikatnie kołysząc kotołaczkę w ramionach podeszłam do Osai.
- Słuchaj, Esme przydałoby się parę godzin snu we własnym łóżku więc może zabierzesz ją do pokoju? – zaproponowałam
- W porządku – przytaknęła dziewczyna i zaczęła delikatnie budzić przyjaciółkę
Kiedy wreszcie się jej to udało wyprowadziła Esme na korytarz. Zanim do nich dołączyłam pożegnałam się z Rafaelem i pogłaskałam Mayę po ślicznej główce, a potem razem z dziewczynami ruszyłam do pokoi. Najpierw dopilnowałam żeby moje podopieczne bezpiecznie dotarły na miejsce, a dopiero potem sama wróciłam do pokoju.
Kiedy weszłam Alex mocno spał w swoim łóżku. Podeszłam do niego na paluszkach po czym, widząc, że drży, okryłam go dodatkowym kocem. Następnie położyłam Eve na moim łóżku i delikatnie okryłam. Dziewczynka jęknęła cichutko, a ja czule pogłaskałam ją po główce i szepnęłam łagodnie:
- Nie martw się… Wyjdziesz z tego… Pomożemy ci…
Kiedy mała znowu zapadła w sen, ostrożnie odeszłam od jej łóżka i ułożyłam się na fotelu przy płonącym kominku. Ledwie zamknęłam oczy od razu odpłynęłam…… 

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Szybko wstałam i poszłam otworzyć, nie chcąc budzić ani Alexa ani Eve. Oboje potrzebowali odpoczynku. Idąc, zastanawiałam się kto może nas niepokoić o piątej rano?!
Okazało się, ze to był Leo i to z bardzo dziwnym grymasem na twarzy.
- Leo, wszystko w porządku? – zapylałam zaniepokojona
- Tak tak – zapewnił mnie, a dziwny grymas niemal zniknął mu z twarzy
- Skoro tak, to co cię do mnie sprowadza o tej porze? – zapytałam, ziewając
- Mam sprawę do gołę…Alexa – poprawił się – Możesz go poprosić?
- Niech będzie – zgodziłam się, wiedząc, że łowca i tak nie odpuści – Poczekaj chwilkę – poprosiłam i wróciłam do pokoju
Podeszłam do łóżka Alexa i delikatnie dotknęłam jego ramienia.
- Alex, obudź się – szepnęłam
- Mhm… Co się dzieje, Inez? – zapytał, ziewając
- Leo na ciebie czeka – wyjaśniłam
Alex wstał powoli i przeciągając się poszedł do gościa. Przeczuwałam, że ta „sprawa” z którą przyszedł Leo może zająć trochę czasu. Na początku pomyślałam, że trochę się prześpię, ale szybko zmieniłam plany i zajrzałam do śpiącej smacznie Eve. Potem uznałam, że trzeba zacząć poszukiwania antidotum. Rozłożyłam się więc na podłodze ze wszystkimi książkami na ten temat jakie miałam i zaczęłam je dokładnie studiować….

Lekturę przerwał mi huk drzwi uderzających o ścianę. Zdezorientowana i zaniepokojona zerwałam się na nogi i zobaczyłam… Leo ciągnącego nieprzytomnego i okropnie cuchnącego Alexa!
Łowca powiedział cos dziwnego o moim towarzyszu, że niby jest groźny dla otoczenia? Bzdura! Przecież Alex nawet z wrogami walczył tylko kiedy musiał, a już na pewno nie zaatakował by niewinnego człowieka! Myśląc w ten sposób, nie zgodziłam się kiedy łowca kazał mi związać przyjaciela. Leo był jednak tak uparty, że musiałam mu w końcu dać tą linkę czy żyłkę.
Kiedy już skrępował anioła powiedział, że to cos co oblepiało Alexa i tak strasznie śmierdziało to wydzielina jakiegoś Paszczogłowa, który został przysłany do szkoły i że mogę ją usunąć, kąpiąc anioła w lawendzie. Potem zszokował mnie propozycją, że zajmie się tą dziwną rośliną i po prostu wyszedł.
Przez dłuższą chwilę stałam oszołomiona, patrząc w ślad za nim, ale po paru minutach zapach Alexa stał się tak uciążliwy, że musiałam się ruszyć. Sporządziłam napar zgodnie z radami Leo po czym wykąpałam w nim wciąż nieprzytomnego anioła. Kiedy był już czysty zawlekłam go do łóżka i ułożyłam w miarę wygodnie.
Moment później Alex jęknął i otworzył oczy.
- Inez, gdzie ja jestem? – zapytał cicho
- W pokoju – odpowiedziałam
- Ale… - anioł spostrzegł więzy i wytrzeszczył na mnie oczy – Czemu jestem związany?
- Leo… Leo powiedział, że to konieczne – wyjaśniłam, nie patrząc mu w oczy – Uważa, że go zaatakowałeś i że jesteś niebezpieczny dla otoczenia
- Co?! Ten sku****yn tego pożałuje! – wrzasnął
Dopiero teraz spojrzałam na niego zszokowana i zauważyłam, że jego oczy z błękitnych zrobiły się całkiem czarne!
- Alex, co się z tobą dzieje? – szepnęłam
- Nic, do cholery! – ryknął – Wypuść mnie stąd!
- Nie mam takiego zamiaru – powiedziałam stanowczo – Nie pozwolę żebyś zrobił krzywdę sobie czy też innym
Pod wpływem mojej stanowczości anioł uspokoił się wyraźnie, a jego oczy wróciły do normalnej barwy.
- Przepraszam Inez – szepnął – Wypuść mnie. Obiecuję ci, że już więcej nie stracę nad sobą kontroli
Jego głos był cichy i łagodny, a w oczach widziałam szczerość, ale mimo to powiedziałam:
- Nie mogę, przykro mi
Alex wciąż chciał mi coś powiedzieć, ale przerwał mu jęk. To była Eve. Dziewczynka najwyraźniej obudziła się pod wpływem krzyków anioła. Natychmiast do niej podbiegłam i chciałam uspokoić, ale odepchnęła moje ręce i wygięła się w łuk, krzycząc przeraźliwie. Wołała o pomoc, prosiła, błagała, mówiła jak bardzo boli, a nawet zaczęła majaczyć. Przerażona próbowałam cos zrobić, ale nie potrafiłam jej pomóc. Widziałam, że Alex chciałby znowu spróbować ją uleczyć. Prosił bym go rozwiązała żeby mógł spróbować, ale nie zrobiłam tego. Wiedziałam, że mu się nie uda.
Najgorsze było jednak to, że krzyki kotołaczki było słychać w całej szkole i już po kilkunastu minutach do pokoju wparowała Maya, a za nią Rafael.
- Eve! – Maya ze łzami w oczach uklękła przy przyjaciółce i chwyciła ją za rękę – Eve, jestem tu – szepnęła
Eve jednak jej nie poznała i dalej majaczyła, a w jej oczach widać było jak bardzo cierpi….

(Rafael?)

środa, 31 lipca 2013

Osai - wspomnienia

- No opowiadaj proszę - nalegała przez cały czas.
- Kiedy zaczęliśmy wracać usłyszeliśmy jakieś krzyki, ale to zignorowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Krzyki narastały, a powietrze zaczęło robić się coraz bardziej gęste. Zobaczyłam jak siostra biegnie w moją stronę. Więc stałam tam oszołomiona kiedy do mnie podbiegła chyba nigdy nie zapomnę jej słów. "Atakują nas! Mama i tata potrzebują twojej pomocy jak i inni!" - mruknęłam, spuszczając głowę.
- Byłaś dzieckie....
- Nie, Esme, nie byłam. Byłam w połowie moich treningów - syknęłam, a ta się już nie odezwała więc kontynuowałam - Ale potem kiedy dotarłam do rodziców Wampiry rozrywały ich ciała. Nawet teraz kiedy o tym mówię mam to wszystko wyraźnie przed oczami. Jakby działo się to godzinę wcześniej. - wymamrotałam
- Przykro mi - jęknęła
- Ta.....mi też. Potem nie zdążyłam do siostry, a paczka po prostu uciekła. Zdążyłam uciec i trafić do lasu w którym oczywiście ty myszkowałaś - lekko się uśmiechnęłam
- Tak tak, nie moja wina, że szykowałam się na obiad - zaśmiała się
- Tsaa....- zaśmiałam się
- Dobra wracajmy - stwierdziła, wstając
- Tak....- uśmiechnęłam się...

piątek, 26 lipca 2013

Leonardo

*Ja pierdol*, zaraz zwariuje...* pomyślałem. Wstałem pospiesznie i wyszedłem z pokoju. Była tam harmider stulecia! Same baby, na dodatek nakręcone jak katarynki... Jakby gołąb tu był było by o wiele lepiej. Zabrał by je i byłby spokój... Tyle, że pana "ja wiem lepiej" gdzieś wywiało! Jak na złość! A Rafael na pewno nie mógł przekrzyczeć kobiet.
Coś we mnie mówiło, że lepiej się nie mieszać. Zostawić wszystko i mieć gdzieś.
Gdy znalazłem się na dworze, ruszyłem do ogrodu. Znalazłem w jego końcu małą, solidną ławkę. Usiadłem na niej i wsłuchałem się w szum liści otaczających mnie roślin. Trzeba było przyznać że to nawet przyjemny pomysł. Na dodatek aż tu było słychać cichutki lament Inez. Wiedziałem więc, że jeśli przestanę go słyszeć, to będzie to oznaczać, że jest już u nas spokój. Rozciągnąłem się więc wygodnie i czekałem.
Dobra passa jednak nie trwała wiecznie. Wraz z gorącym powiewem powietrza dało się wyczuć dym. Ciężki i duszący dym jakby mi ktoś pod nosem zaczął rozpalać ognisko na świeżym drewnie. Co dziwniejsze, smród narastał.
-Co jest do chol...- zacząłem ale nie zdążyłem skończyć.
Przez ogród zaczęły przebiegać spłoszone sarny. Spojrzałem w kierunku lasu i mnie zatkało... Stał w ogniu. W pierwszej chwili myślałem, że śnie ale zaraz dotarło do mnie, że trzeba coś z tym zrobić bo jak tak dalej pójdzie to z lasu nic nie zostanie no i możliwe że szkoła ucierpi. Zerwałem się z ławki i le tchu w piersi pognałem do szkoły do sali głównej. Miałem fuksa, gdyż było tam sporo osób. Głównie męskie koło sportowe omawiało jakieś strategie. Mając w dupie co się będzie działo potem, warknąłem na nich i zagnałem do prawdziwej pracy. Oczywiście nie obyło się bez oporu jakiegoś kretyn*...
-Do tego kółka nie wpuszczają byle kogo, więc lepiej znajdź sobie lepszy sposób na dołączenie.- rzucił jakiś chłopak ze śmiechem.
-Zaraz możesz nie mieć gdzie się z tym kółkiem spotykać. Dalej! Ruchy!- ściąłem.
-Gościu! Nie będę się powtarzał!- wrzasnął.
Nie wytrzymałem. W momencie gdy byłem zmuszony do służby publicznej, (bo Rafael by mi nie wybaczył, gdyby dowiedział się, że mogłem coś zrobić ale odpuściłem) podszedłem do chłopaka i zaciągnąłem za szmaty do okna. Przycisnąłem mu twarz do szyby i wysyczałem wprost do ucha:
-Zaraz będzie nawet po boisku, więc do choler* radzę ci coś zrobić.
Natychmiast podbiegli do mnie inni i oderwali od kolesia, który wrzasnął na całe gardło:
-Pali się! Ratować las i boisko!
- To żeś teraz Amerykę odkrył. Przestań odpierdala* Kolumba i do roboty!- warknąłem wychodząc nerwowy.
Panowie z koła sportowego postawili na nogi ponad połowę, oczywiście męską połowę szkoły.
Załatwili w trymiga sprzęt i udaliśmy się walczyć z żywiołem. Zrobił się dziwnie miły nawet co mnie wkurzało jeszcze bardziej...

Walka z żywiołem była długa i ciężka. Był gorący i suchy czerwiec co nie ułatwiało nam zadania. Jednak z pomocą wielu innych osób udało się nam opanować pożar. Wszyscy zaczynali już się zbierać do pokoju ale mi nadal nie chciało się tam iść. Najpierw musiałem wymyślić jak się wykręcić od zbędnych pytań przyjaciela. Strasznie śmierdziałem dymem i zniszczyłem ubranie więc na pewno było widać, że "coś" robiłem a nie leżałem na ławce.
Postanowiłem sprawdzić czy w dalszych częściach lasu a raczej pobojowisku wojennym żywiołu, nie został jakikolwiek płomyk. Nie chciałem powtórki.
Ciągnąłem więc za sobą jakiś szpadel, którym dogaszałem to co zostało i rozmyślałem. W końcu jednak stwierdziłem, że jest późno i pora wracać.
-Ja ci jutro dam gołąb.- mruknąłem do siebie.- Ty se gdzieś walczysz a ja tu za Strażaka po lesie popierdalam.

Kiedy wszedłem do pokoju, od razu zauważyłem zmianę liczebności osób w nim będących, która cudownie zmniejszyła się do dwóch. Był tylko Rafael, który głaskał Mayę przytuloną do niego jak do poduszki. Westchnąłem cicho z ulgą i łapiąc byle jakie ubrania z szafki, poszedłem do łazienki nie zwracając uwagi na jakiekolwiek znaki migane przez przyjaciela. Kiedy zobaczyłem w lustrze perfekcyjnie ubrudzoną twarz, o włosach już nie wspominając, uderzyłem się lekko dłonią w czoło mrucząc do siebie:
-Wyglądam jak jakiś murzyn i to w dodatku źle opalony... Zwariować idzie...

Kiedy się ogarnąłem, co nie było takie łatwe, bo domycie białych włosów trochę czasu zajmowało, wróciłem do pokoju. Maya spała a Rafael nie był w zbyt dobrym humorze.
-A ci co?- zapytałem patrząc na niego podejrzliwie.
"Gdzie cię wywiało?" zapytał ignorując moje pytanie.
-Musiałem się przewietrzyć. Więc co ci?- kontynuowałem.
"Dlaczego mi nie pomogłeś?" zapytał a w jego oczach widać było, że jest zawiedziony.
-Nie jestem lekarzem. Poza tym widzę, że sobie poradziliście.
"Ale i tak znasz się lepiej ode mnie! Mogłeś mi chociaż wyjaśnić co z nimi nie tak!" uniósł się.
-Rafaelu, nie znam się świetnie na wampiryzmie i lykanotropii bo ja mam takie jednostki na początku kasować...- zacząłem uspokajając go.
"Ale mogłeś mi powiedzieć co z tym można zrobić a nie zostawiać mnie samego z roztrzęsionymi i przerażonymi ludźmi, którym chciałem pomóc ale nie wiedziałem jak! Coś ty sobie myślał!"
-Nie jestem lekarzem.- powtórzyłem dobitnie.- Poza tym ja się na psychologa nie nadaję.
"Jakbyś się postarał nieco to by się udało." wymigał siadając na łóżku. Usiadłem obok niego.
-Jeśli cię to pocieszy to nie odpoczywałem w czasie gdy mnie nie było.- walnąłem.
"A niby co robiłeś?"
-Walczyłem najpierw z bandą czubków aby się ogarnęli i razem wygraliśmy walkę z pożarem.
"To dlatego wyglądałeś jak murzyn?" zapytał z delikatnym uśmiechem.
-Źle opalony ale tak. Dlatego. A jeśli chodzi o ten wasz wampiryzm to jakoś szło to cofnąć ale ja tego raczej nie wiem.
"Dlaczego?"
-Bo jak była o nich mowa na lekcji to ja i kilka osób pomagaliśmy w szklarni. Nie pytaj co tam było bo nie mogę ci powiedzieć. Ważne, że urwałem się z najnudniejszej lekcji życia.- mruknąłem kładąc się na swoim łóżku. -Dobranoc Panu. - dodałem chcąc zgasić lampkę ale kontem oka zobaczyłem jeszcze kilka znaków miganych przez Rafaela mówiących:
"Strażak... nie wierzę..."

Rano obudziło mnie szarpanie za ramię. Nie otwierając oczu naciągnąłem sobie poduszkę na głowę i wymruczałem z pod niej:
-Daj mi spać do dziesiątej... Tak dobrze mi się śpi...
Jednak tak szybko jak to powiedziałem, tak szybko poduszka została zerwana z mojej głowy a ja ciągnięty do okna.
"Co to jest?" zapytał Rafael wskazując na dużą skrzynię w ogrodzie.
-A nie wiem...- mruknąłem zafascynowany.- Ale ma otwory na tlen więc to zapewne coś żywego.
"Szkoła bankrutuje a tu jakieś paczki przychodzą." wymigał Rafael kładąc się znów obok Mayi.
-Zaraz się dowiem co to ma być.- mruknąłem ubierając się.
"Pamiętaj, że jest wpół do piątej rano, dobrze?"
-Zobaczę co da się zrobić.- mruknąłem wychodząc.
W try miga znalazłem się w ogrodzie, gdzie zacząłem na drewnianym pudle szukać jakiejkolwiek informacji o przesyłce. W końcu znalazłem upragnioną karteczkę. Data wysłania pochodziła sprzed roku co mnie zaskoczyło...
*Co mogło aż tak długo być tu dostarczane...* zacząłem rozmyślać. Jednak po dłuższej chwili wdrapałem się na wysokie pudło i tak jak myślałem, reszta informacji była naklejona tam. Niestety nazwa przesyłka była zatarta i widać było tylko kilka liter a konkretnie dwie:"...ki". Paczka pochodziła jednak z daleka.

 Nagle nieoczekiwanie z przesyłki zaczął dochodzić do mnie znajomy pomruk.
-Bez jaj, tylko jedna roślina mruczy jak kot.- wycedziłem sam do siebie. Byłem w szoku.
Zeskoczyłem ze skrzyni i zajrzałem do środka przez maleńką szparkę między deskami. Nie mogłem uwierzyć, że w skrzyni znajduje się Paszczogłów Królewski. Roślin tego gatunku było niesamowicie mało, potrzebowała dużo czasu na zrodzenie owoców i miała ciekawe nawyki żywieniowe. Byłem wniebowzięty. Pamiętałem jak miękki i długi języki miała ta roślina. Poza tym były niesamowicie przydatne jeśli chodziło o tworzenie eliksirów i wyglądał ciekawie. Na długiej i niesamowicie twardej łodydze znajdowała się głowa stwora, która miała niesamowite uzębienie, podobne do rekina a w środku ten cudny język. W okół głowy natomiast rosły różnobarwne płatki, przypominające cieniutkie deseczki, które były piękniejszych barw niż pawie pióra. Teraz jednak chciałem wykorzystać inną, ważną cechę. Mianowicie roślina tego gatunku nie lubi zmieniać podłoża, w którym żyje. Zawsze przy przesadzaniu opluwała najbliższą osobę zieloną mazią, która niewiarygodnie śmierdziała stęchlizną i Bóg wie czym jeszcze. Maź cudownie się lepiła a jeśli się ją nosiło około dziesięciu godzin, to przyprawiała o niesamowity świąd.
Stanąłem przed skrzynią z uśmiechem na ustach i już po chwili pędziłem sprintem do pokoju Inez.
*Ja ci dam gołąb bawić się beze mnie* pomyślałem.
Kiedy dotarłem przed drzwi, postarałem się najpierw opanować uśmiech a dopiero potem zapukać. Trochę mi nie wyszło, bo kiedy drzwi się otwarły, musiałem mieć na twarzy tak dziwny grymas, że Inez aż się spytała czy dobrze się czuje. Szybko się ogarnąłem i poprosiłem ją aby zawołała Alexa. Na szczęście nie miała nic przeciwko.
-Co jest?- zapytał rozciągając się w drzwiach. Nie wyglądał na wyspanego.
-Jest dość ważna sprawa.
-Leo, prawie piąta rano jest.- mruknął niezadowolony. Musiałem zmienić taktykę.
-Chcesz ująć obowiązek Inez?- zapytałem niespodziewanie.
-Kontynuuj...- mruknął zakładając buty.
-Tego nie idzie powiedzieć, to musisz zobaczyć.
-Dobra to prowadź.- odparł gdy założył buty.
Pospiesznie zaprowadziłem go do ogrodu, gdzie czekała wciąż zamknięta skrzynia. Anioł patrzył na mnie dziwnie podejrzliwym wzrokiem po czym zapytał:
-Co to jest?
-Przesyłka dla szkoły. Pomyślałem, że jeśli się tym zajmiesz to Inez będzie mieć mniej pracy więc...
-Więc?
-Otworzyć ci ją?- zapytałem. Anioł był trochę zaspany więc bez zbędnych namówień się zgodził.
Zgarnąłem cień drzewa i ustawiłem się przy skrzyni tak, by nie oberwać od rośliny ale żeby móc łatwo otworzyć skrzynię i nie wzbudzać podejrzeń w gołębiu.
-No to otwieraj to coś.- mruknął ziewając.
Nie miałem żadnego oporu by tego nie robić. Wbiłem cień jak łom i drzwi wyleciały z hukiem na bok a Alex w mgnieniu oka stał cały opluty.
Wtedy już nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać z całych sił.
-Co to jest?!- wrzasnął gołąb. Wyglądał na wściekłego.
-Paszczogłów Królewski, gołąbku ty mój... He he he...- odparłem podpierając się o skrzynię. Śmiałem się na całego, szczególnie kiedy Alex chciał zdjąć flegmę z siebie ale okazała się zbyt lepka, lub gdy prawie puścił pawia czując zapach wydzieliny.
-Ty... ty...- zaczął się jąkać po czym ruszył na mnie biegiem.
Roześmiany do rozpuku zacząłem wiać w głębszą część ogrodu, tam gdzie nikt nas nie zobaczy. Byłem wredny ale przed szkołą ośmieszać go nie chciałem. To by było trochę za dużo... W końcu stanąłem, oczywiście nadal się śmiejąc i palnąłem:
-Mogłeś mi powiedzieć, że taki utalentowany z ciebie ogrodnik. Dał bym ci fartuszek.
-Nie żyjesz...- syknął anioł rzucając się na mnie.
-Co ty taki narwany?- zapytałem robiąc uniki przed ciosami. - Może melisę wypij, co?
-Nie będę nic pił! A ty nie będziesz mnie poniżać!- wrzasnął, po czym rozwinął wcześniej ukryte skrzydła.- Wyczyścisz mnie.- powiedział władczym głosem a ja zacząłem się jeszcze bardziej śmiać.
-Ocipiałe*?- zapytałem ale to nie był dobry pomysł. Alexa jakby szlak trafił.
Nieoczekiwanie wyjął sztylet i zaczął mnie nim atakować. Wtedy przestałem się śmiać. To było do niego niepodobne. Rozumiałem, że mógł się wściec ale on był w swojego rodzaju furii, do której nigdy by się nie dopuścił. Tak jakby do dzisiaj. Szybko zablokowałem go i palnąłem przez łeb.
-Coś ty ćpał?- zapytałem.
-Masz wpierdo*!- wrzasnął.
-Pewien jesteś?- zapytałem z szyderczym uśmiechem zrywając kilka gałązek lawendy. wsunąłem je sobie do kieszeni od koszuli. Neutralizowały w dużym stopniu smród anioła. Spuścić łomot Alexowi czy lepiej nie? Jeżeli to zrobię to nieźle mnie Rafael opierniczy, ale jeżeli tak go zostawię to zapewne łomot dostanie ktoś inny i będę słyszał wyrzuty Inez, że go nie powstrzymałem... Tak źle i tak niedobrze.
W końcu jednak zdecydowałem, że trzeba te kupkę piór unieszkodliwić, no chociaż obezwładnić.
*W końcu na coś się to przyda...* pomyślałem.
Unieruchomiłem anioła za pomocą cienia i zapytałem:
-Dobrze się czujesz?
-Będę czuł się dobrze jeśli twoje ścierwo będzie zdobić trawnik ogrodu...- wysyczał.
-Potrzeba ci melisy oj potrzeba.- mruknąłem.
Nagle anioł tak wymanewrował sztyletem ognia, że rozciął cień. Bez czekania zamachnął się na mnie. Udało mi się zgrabnie uciec przed ostrzem ale nieźle mnie tym wkurzył. Chwyciłem go i z impetem przypierniczyłem nim o drzewo.
*Leo przestań używać drzew bo cię o napaść posądzą* pomyślałem nagle.
Anioł się pozbierał i nadal próbował mnie uśmiercić. Zacząłem się irytować. Taki żart z jego strony wcale nie był śmieszny i źle wróżył. Zażenowany źle wyprowadzanymi ciosami przyłożyłem mu z całej siły zwyczajnym sierpowym, rozwalając nos. Nie mogłem go za mocno poobijać ale on się sam prosił. Poczekałem aż wstanie i zaatakuje znowu. Nie pomyliłem się.
-Gołąb muszę cię podszkolić.- stwierdziłem.
Alex nie był perfekcyjny w walce. Był świetny do innych rzeczy. Jak dla mnie, był dobrym "lekarzem".
Nie chcąc już go dłużej irytować w takim dziwnym stanie, uderzyłem go tak, że stracił przytomność.
Zakneblowałem go i spętałem cieniem, po czym zerwałem dużo lawendy i ruszyłem do jego pokoju, oczywiście ciągnąc anioła za nogę. Wszedłem tylnym wejściem i obejściami poszedłem do Inez. Na szczęście nikt nas nie widział. Do pokoju wszedłem bez pukania. Pani gołębia wytrzeszczyła na mnie oczy ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uprzedziłem ją.
-Tu masz lawendę. Zagotuj ją wraz z cynamonem i wanilią. Lawendy może być trochę za mało ale to sobie dozbierasz.
-Coś ty mu...
-Spokojnie, to tylko obrona własna i ochrona innych przed nim. Masz linę z żyłką magiczną?
-Po co ci?
-Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia a mogę czasem przez nieuwagę lekko popuścić węzy.- wskazałem na cień trzymający nieprzytomnego Alexa. Wymanewrowałem nim tak, by nie spadł z krzesła.
-Nie zwiąże go!
-To możesz żałować.
-Ale...
-Radze ci to zrobić jak dla mnie Alex nie jest zbyt spokojny.
Inez zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. W końcu dała mi upragnioną linę a ja zrobiłem swoje. Poinformowałem ją o przesyłce i do końca wyjaśniłem o co chodzi z wywarem z lawendy. Zgodziłem się nawet zająć Paszczogłowem.
Zostawiłem państwa samych aby mogli sobie to przemyśleć.

(Inez?)

czwartek, 25 lipca 2013

Alexander

Kiedy razem z Osai odnaleźliśmy Eve i Esme odetchnąłem z ulgą. Najważniejsze było, że dziewczyny wciąż żyją. Niestety pilnowała ich grupka wampirów i nie wyglądało na to żeby chciały nam je oddać bez walki.
Widząc to, Osai podkradła się do nich cicho i rozprawiła z kilkoma draniami. Chciałem jej pomóc więc również się ujawniłem. Jednak zanim zdążyłem zaatakować któregokolwiek z wampirów, moją uwagę przyciągnęła przywiązana do pobliskiego dębu Eve.
Dziewczynka była blada i ledwo trzymała się na nogach. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to nie są objawy przerażenia. Wampiry musiały zdążyć coś jej zrobić. Miałem tylko nadzieję, że jej nie zmieniły…
- Alex, za tobą!
Krzyk Osai zmusił mnie do oderwania myśli od małej. Odwróciłem się i zrobiłem szybki unik. W samą porę bo miecz wampira ze świstem przeciął powietrze zaledwie parę centymetrów od mojej głowy. Nie czekając, aż drań zaatakuje ponownie, wyjąłem zza pasa sztylet ogania i ciąłem nim z całej siły. Szczęściem trafiłem faceta w serce, a ten wrzasnął i zmienił się w kupkę popiołu.
Nie miałem czasu żeby nacieszyć się wygraną bo otoczyło mnie jeszcze sześciu przeciwników.. Zacząłem z nimi walczyć, ale cały czas martwiłem się o moje towarzyszki. Kiedy wiec udało mi się pokonać kolejnego przeciwnika i miałem kilka sekund na zebranie sił, zawołałem:
- Osai! - dziewczyna, siedząca na Esme w postaci gryfa, odwróciła się do mnie szybko – Zabierz stąd Eve i Esme! Lećcie do szkoły! Tam będziecie bezpieczne!
- A ty?! – zapytała natychmiast dziewczyna – Nie zostawimy cię!
- Lećcie i bez dyskusji! – zawołałem, wracając do walki. Byłem szorstki, ale wiedziałem, że Osai inaczej nie posłucha – Ja sobie dam radę! Leć! Już!
Walcząc, usłyszałem jak dziewczyna burczy pod nosem coś co brzmiało jak „Nie będziesz mi rozkazywać, do cholery!” Jednak mimo tego komentarza zeskoczyła z gryfa i pędem podbiegła do Eve. Odwiązała ją od drzewa, ale nie miała czasu by zupełnie zdjąć z małej pęta. Wzięła więc kotołaczkę na ręce i z powrotem wskoczyła na Esme, która wzbijała się już w powietrze . Przeleciała nad polaną i razem z Osai i Eve na grzbiecie pofrunęła w stronę szkoły.
Kiedy zniknęły mi z oczu mogłem spokojnie zająć bandą. Byłem zły, że ta banda ośmieliła się zaatakować moich przyjaciół! Był wściekły, że temu nie zaradziłem!
Wampiry cofnęły się przerażone kiedy zacząłem wyładowywać na nich moje uczucia. Zabijałem bez litości i czerpałem dziką satysfakcję z walki. Zupełnie jak nie ja. Nie obchodziło mnie to jednak w tej chwili. Teraz liczyła się tylko walka….
Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, ze nie mam już z kim walczyć. Na polanie przede mną rozpościerał się „wampirzy cmentarz” czyli porozrzucane gdzie popadnie kupki popiołu, które rozwiewał wiatr.
„Szkoda, że nie ma krwi” pomyślałem i po raz drugi poczułem, że coś tu jest nie tak. Zignorowałem jednak to dziwne przeczucie i rozwinąłem skrzydła, szykując się do powrotu do szkoły. Bałem się, że przybędę za późno, że nie pomogę Eve….
Zanim zdążyłem pomyśleć co robię posłałem kule ognia w najbliższe drzewa. Patrząc z jak ogień się rozprzestrzenia wzbiłem się w powietrze i zawisłem nad płonącą polaną.
W mojej głowie panował zamęt. Z jednej strony chciałem wrócić, zapalić więcej drzew, a może znaleźć więcej wampirów… Z drugiej zaś pragnąłem jak najszybciej znaleźć się przy rannych towarzyszkach by upewnić się, że wszystko dobrze i by je wyleczyć w miarę możliwości.
W końcu zwyciężyło to drugie pragnienie i pędem, niemal na oślep poleciałem w stronę szkoły. W mgnieniu oka odnalazłem otwarte okno naszego pokoju i wleciałem do środka, ale pokój był pusty.
„Gdzie one są?” zdumiałem się
- Inez?! Osai?! – zawołałem w przestrzeń, ale nikt mi nie odpowiedział
Wyszedłem z pokoju i zaniepokojony zacząłem poszukiwania. Pokój Osai był pusty i zamknięty na cztery spusty. Pokój Mayi też. Więc gdzie…
Nagle usłyszałem szmer podnieconych głosów i zatrzymałem się w pół kroku. Głosy dobiegały z pokoju Rafaella. Podszedłem więc do drzwi i energicznie zapukałem.

(Rafaell? Leonardo?) 

Osai


- Czekaj co?! - szerzej otworzyłam oczy, ale zanim zdążyłam znowu coś powiedzieć złapał mnie i wzleciał w powietrze. 
Zmarszczyłam brwi
- Chłopie następnym razem gadaj, że lecimy - burknęłam.
- Mówiłem - zaśmiał się
- Dobra dobra - uśmiechnęłam się i zaczęłam się rozglądać.
Po paru minutach dostrzegłam Esme i Eve a przy nich wampiry.
- Tam! -krzyknęłam, wskazując palcem.
- Okej to lądujemy - powiedział szybko.
Wyciągnęłam zza siebie karabin maszynowy i załadowałam go.
- Zabijemy drani - burknęłam.
Alex postawił mnie na ziemi.
- Masz jakiś plan? - zapytał szeptem
- Nie, ale coś wymyślę - powiedziałam i szybko wspięłam się na drzewo obok.
Powoli przeskoczyłam z jednej gałęzi na drugą i rzuciłam kamień pode mnie
- Co to było? - zapytał jeden z dwóch wampirów.
- Sprawdź - powiedział drugi.
Wampir wstał i w momencie kiedy podszedł skoczyłam na niego, przykładając mu broń do szyi i zaczęłam go dusić w końcu padł. Kiwnęłam do Esme, a ta szybko zmieniając się w gryfa, wstała i rozszarpała sznury. Schyliła się, a ja przeskakując ją, strzeliłam w głowę wampira.
- Alex za tobą! - krzyknęłam, widać za nim jeszcze jednego.

(Alexander?)



Alexander

Po wyjściu Esme Osai zaczęła się dziwnie jąkać. Nie chciałem żeby czuła się tu tak niezręcznie więc zagadnąłem.
- Osi, miałaś kiedyś zwierzaka?
- Co? – zdziwiła się
- No czy miałaś zwierzaka? – powtórzyłem pytanie – Widzę jak patrzysz na Nalę i jakie masz do niej podejście więc…?
- Ja…
Zanim zdążyła cos jeszcze powiedzieć z kuchni dobiegł huk i krzyki.  
- Co się tam dzieje? – zapytała zaniepokojona Inez, a ja i Osai zerwaliśmy się na równe nogi.
Pędem wbiegliśmy do kuchni gdzie zastaliśmy istne pobojowisko. Po Esme nie było nawet śladu…
- Esme! – wrzasnęła Osai – Co się tu do cholery stało? – zwróciła się do mnie
- Wampiry – odrzekłem krótko – Musiały ją porwać i….
- Alex! – Inez wpadła za nami do kuchni – Gdzie jest Eve?
- Co? – zapytałem zdumiony
- No, była z nami, a potem…
- Poszła do kuchni razem z Esme – dokończyła za nią Osai – Mała miała jej pokazać co gdzie leży i w ogóle, a teraz obie zniknęły….
- Spokojnie – powiedziałem stanowczo – Znajdziemy je. Inez, ty zaprowadź Mayę z powrotem do Rafaella. Lepiej żeby nie wiedziała co się stało z Eve. Osai, my idziemy na poszukiwania.
- Nie znajdziemy ich! – dziewczyna niespodzianie załamała ręce - Ci dranie mogli już je wywieść przez najbliższe góry i lasy i zrobić nie wiadomo co!
- Dogonimy ich. Polecimy
- Jak?
- Wezmę Cię na ręce

(Osai?)

Osai

- Dobra daj nam dosłownie parę sekund, ubierzemy się i zaraz będziemy - powiedziałam szybko i zamknęłam drzwi. 
Szybko z Esme ubrałyśmy się i otwierając drzwi, zobaczyłam chłopaka, opierającego się o ścianę
- To idziemy - powiedziałam, przechodząc obok niego
- Osi w drugą stronę - powiedziała Esme
- Wiedziałam - powiedziałam szybko, zmieniając kierunek.
- Jasne.... - zaśmiała się. 
Zeszliśmy na jedzenie do pokoju Inez i Alexa następnie usiadłyśmy z Esme obok siebie.
- Co chcesz Osi? - zapytała Esme, patrząc na mnie
- Wodę i niech będzie mi tam coś wybierz - odparłam, machając ręką.
Esme ruszyła do kuchni, a ja zostałam z innymi.
- Ten.....- nie wiedziałam jak zacząć rozmowę 
Zawsze rozmawiałam jedynie kiedy była przy mnie Esme. Praktycznie to tylko z nią rozmawiałam....

(Alexander?)