sobota, 23 lutego 2013

Rafaello - event

Szliśmy już z Leo dość długo w głąb jaskini. Zamyśliłem się nad czymś przez chwilę i o mały włos nie wpadłem na ścianę. Myślałem, że Leo na mnie nawrzeszczy, że nie uważam ale jak się okazało, wsiąknął mi gdzieś. Wróciłem kawałek a wtedy on wyłonił się z za zakrętu z tekstem:
-Sorki ale wydawało mi się, że coś za nami idzie.
"Spoko. Nie ma sprawy. Mogłeś mnie uprzedzić." wymigałem spokojnie. Odwróciłem się ale nie dałem rady iść dalej bo Leonardo mnie ogłuszył.

Obudziłem się w jakiejś lodowym... sześcianie? Zaraz... Klatka!
Siedziałem w lodowej klatce zawieszonej pod sklepieniem sali. Nie widziałem jak to zrobiono ale normalnie by się nie dało, więc zapewne to robota naszej poszukiwanej wiedźmy. Ale dlaczego Leo mnie uderzył? Spojrzałem przez przeźroczysty spód klatki i mnie zatkało... W sali pode mną klęczał mój przyjaciel i przytulał się... do mnie! Ale jak? Przecież ja siedzę tutaj...
Zacząłem z całej siły uderzać w ścianę klatki ale nic to nie dało. Na lodzie nie powstało nawet zadrapanie... Załamany usiadłem i spoglądałem z góry na przyjaciela. Nie słyszał nic, tak jak przypuszczałem a krzyknąć i tak nie mogłem. Na dodatek w klatce robiło się coraz zimniej. Zasnąłem.
Obudziłem się przemarznięty do szpiku kości. Nadal siedziałem w pułapce i nie wiedziałem jak wyjść. Pode mną nadal znajdował się mój przyjaciela ale był już sam. Nie miałem już siły. Doszedłem do wniosku, że lepiej gdyby mnie nie było... Ale najpierw muszę pomóc przyjacielowi. Nie miałem ani broni ani siły.
Po pewnym czasie wpadłem na pomysł, żeby rozbujać klatkę tak aby uderzyła w pobliską ścianę. Dość trudne zadanie ale powolutku klatka zaczynała się bujać. W końcu uderzyła w ścianę a lód popękał i spadłem w puchową górę śniegu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jaki to był szalony pomysł.
Leonardo albo ktoś, kto się pod niego podszywał, ruszył na mnie z atrapą miecza czyli dużym soplem lodu. Ku memu zdziwieniu był dobrze zaostrzony. Mimo, że przeciwnik miał problemy z ręką, ja byłem zbyt słaby by stawić mu opór. Szybko wylądowałem na ziemi rozwalając głowę. Chłopak przycisnął mi lód do gardła i wyszeptał:
-Obiecuję palanci*, że rozwalę ten wasz lodowy labirynt w choler*... Za niego... Pożałujecie.
Chciałem mu powiedzieć, że to ja ale nie mogłem bo mnie unieruchomił. Chciałem mu wyjaśnić i usłyszeć to co z nim się działo. Byłem taki naiwny. Tak bardzo chciałem mu pomóc a tu się okazuje, że to nie on. Przecież dla niego rozwaliłem tę klatkę!
-Co? Już naraz ucichłeś? Pierwsze podejście ci nie wyszło i próbujesz odnowa? Oj nie...- wysyczał.
Nie miałem już siły i z oka spłynęła mi łza. Leonardo zmierzył mnie dziwnym wzrokiem.
-Nie...- jęknął- Przepraszam! Ja... ja nie chciałem.- jęknął podnosząc mnie jedną ręką.- Oni mnie oszukali... Byłeś fałszywy. Ja... będę bardziej ufny...
"A ja nie będę już tak naiwny..." wymigałem słabo opierając głowę o jego ramie.
-Przepraszam. Rozbiłem ci głowę...- powiedział dotykając mojej potylicy- I to dosłownie. Krwawisz.
"To nic. Ty chyba złamałeś rękę."
-Walić mnie.- mruknął- Zaraz mi się rozchorujesz.
Wzruszyłem tylko ramionami.
-Wychłodzisz mi się. Chodź tu.- wyszeptał i przytulił mnie mocno do siebie.- Naprawdę przepraszam. Nie chciałem. Po prostu potwornie się o ciebie martwię. Nie chcę by coś ci się stało. Jesteś moim jedynym przyjacielem.
"To zacznij ufać."
-Zacznę. Powoli ale zacznę. obiecuję.- powiedział.- Tęskniłem.
Spojrzałem mu w oczy i mimowolnie odpłynąłem. Obudził mnie ból głowy.

Nie wiem gdzie byliśmy ale Leo ciągle trzymał mnie w ramionach, nawet teraz jak spał. Nie miałem siły by się wyplątać z jego ramion, więc tylko go objąłem i czekałem w ciszy. Dla mnie było już wszystko wiadomo. Swoją decyzję już podjąłem.



środa, 20 lutego 2013

Poeana


Niebo tej nocy było czyste. Księżyc był w pełni. Wymknęłam się z internatu i pobiegłam do ogrodu . Ból pleców był nie znośny a rana się jeszcze nie zagoiła lecz się nie zatrzymywałam. Myślałam o jednym ,by być sama . Nawet obecność Viridiego mnie wpieniała . Weszłam na mostek i usiadłam na jego skraju o mało nie spadając . Wtem usłyszałam jakiś odgłos . ,, To pewnie te potwory" - pomyślałam ,,Znów jakiś potwór przedarł się przez barierę" pożałowałam ,że nie wzięłam broni . Nagle wyłoniła się ohydna sylwetka . O taka:
http://th.interia.pl/50,bcb3a51174598930/46717966.jpg
,,Musze biec po pomoc. Sama nie dam rady . Ale wygląda na szybkiego." Przemknęło mi przez myśl . Zastanawiałam się dalej przez ułamek sekundy i cisnęłam w niego gałęzią a potem wskoczyłam do wody . Na dnie zobaczyłam kawałek metalu . Sięgnęłam . Okazało się ,że to skrzynia . Niestety musiałam wypłynąć by nabrać oddechu. Gdy się wynurzyłam potwora nie było . Popłynęłam zobaczyć co było w skrzyni .
***
- Co to? - Spytałam się Viridiego
- Wyrda - ,,Los" . Popatrzałam na niego i podniosłam brew w pytającym geście - To część mojego świata musieli tu ją schować moi przodkowie . To najsilniejsza część . Ten kto ją poskromił miał niewyobrażalną władze - Wyjaśnił . Złączył się z gadającą papugą i znał wszystkie nasze słowa
- To co robimy?
- Musimy oby dwie części schować .- przypominałam sobie o potworze
- A co z tym potworem? Wyglądał na bardzo niebezpiecznego.
- Powiedz to komuś- i skończył rozmowę

niedziela, 17 lutego 2013

Izozteka

Otworzyłam drzwi do pokoju i wraz z Lauri weszłyśmy tam zmęczone. To był niezwykły dzień. Okazało się bowiem, że wiele potworów wciąż się przedostaje na teren szkoły i trzeba było się ich pozbyć. Niesamowicie się przy tym natrudziliśmy z Blarem i Teito, ale w końcu udało się pozbyć większości. My stwierdziłyśmy, że musimy odpocząć, ale oni się uparli, że zostaną i popilnują czy potwory nikogo nie atakują.
Byłam zmęczona i słaniałam się z nóg, jednak pierwsze co zobaczyłam, to Jack siedzący na parapecie okna!
-Jack! Co tutaj robisz? - spytałam. Siedział odwrócony w taki sposób, że ni było widać jego twarzy. Po chwili odwrócił się przodem do mnie a ja oniemiałam ze zdumienia. Jack był... smutny. Może innym wydałoby się to normalne, ale wcale tak nie było. Jack od kąd sięgam pamięcią nigdy się nie smucił. Był osobą która co najwyżej mogła się czymś frustrować, ale nie smucić.
-Jack co się stało? - spytała Lauri, ona też musiała zauważyć, ze coś jest nie tak.
-Jesteście mi potrzebne. Zbliża się Zjazd - odparł smutno.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Ostatni Zjazd był przeszło sto lat temu... Ale dlaczego akurat teraz? I dlaczego Jack tak zareagował?
-Pakujcie się. Idę po Blara i Teito. Wyjeżdżamy za piętnaście minut.

***

Stałam z torbą z najpotrzebniejszymi rzeczami w dłoni. Lauri miała swoją torebkę a koło nóg postawiłyśmy torby dla Blara i Teito. Po sekundzie chłopcy weszli do pokoju razem z Jackiem i wzięli swoje torby.
Jack spróbował się uśmiechnąć by lekko podnieść nas na duchu ale mu nie wyszło. Atmosfera była napięta. A później Jack nas teleportował. Jak dobrze, że zostawiłam na łóżku karteczkę wyjaśniającą co z nami....

Inez - event

Szliśmy przez jakiś czas po jaskini aż dotarliśmy do rozwidlenia dróg.
- No to my pójdziemy w jedną stronę, a wy w drugą, może?- zapytał Alex.
- Spoko - mruknął Leo i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
Wędrowałam z Alexem przez kilka minut i doszliśmy do kolejnego rozwidlenia. Były to dwa korytarze. Jeden ciemny, wąski i ponury. Drugi większy, oświetlony i na pozór przyjazny.
- No to co teraz? – zapytałam – Znowu się rozdzielamy?
- Nie – odpowiedział stanowczo anioł – Idziemy razem
- W porządku – powiedziałam i skierowałam się w lewy korytarz
- Ale gdzie ty idziesz?
- No…Myślę, że musimy iść tędy – powiedziałam niepewnie
- Na pewno nie – anioł pokręcił głową – Korytarz jest ciemny i wąski. Może tam być niebezpiecznie. Lepiej chodźmy w prawo
- Ale…- próbowałam zaprotestować
- Inez zaufaj mi – przerwał mi Alex
- No dobrze, chodźmy
Ledwo weszliśmy w oświetlony korytarz wejście za nami zawaliło się….
- To nie jest dobry znak – powiedziałam cicho – Może jednak trzeba było iść tamtym korytarzem
- Nie przesadzaj. Najważniejsze, ze nic nam się nie stało – zbagatelizował anioł.
To było do niego niepodobne. Zazwyczaj zachowywał większą ostrożność i słuchał tego co do niego mówię.
- No cóż… chodźmy dalej – powiedziałam i westchnęłam ciężko
Maszerowaliśmy przez chwilę w milczeniu. Alex oczywiście prowadził.
W pewnym momencie usłyszałam jakiś dziwny szelest. Zatrzymałam się.
- Alex? Słyszałeś to? – zaniepokoiłam się
- Co? – zapytał, a w tym samym momencie dźwięk się powtórzył
- No ten szelest
- Jaki szelest? O co ci…?
Nie dokończył bo z mroku wychynęło jakieś duże zwierzę. Była to czarna wilczyca, która niespodziewanie rzuciła się na Alexa.
http://s3.manifo.com/usr/5/54aEc/58/manager/moje_wataha/wilki/nastolatki/blacka.jpg
Chłopak próbował walczyć, ale nie miał szans. Zwierzę było wyjątkowo silne i szybkie. Już po kilkunastu sekundach powaliło Alexa na ziemie. Potem wilczyca stanęła nad nim i przygotowała się do ostatecznego ataku.
Podczas tych kilku sekund nie wiedziałam co robić. Jak pomóc przyjacielowi. A kiedy zobaczyłam go leżącego na ziemi i stojącą nad nim wilczycę z moich ust wyrwał się mimowolny krzyk:
- Zostaw go!
Ku mojemu zdziwieniu wilczyca posłuchała. Najpierw jednak położyła chłopakowi łapy na skrzydłach i polizała go po twarzy. Potem odsunęła się od niego i zniknęła w mroku.
- Alex nic ci nie jest? – zapytałam zaniepokojona, podchodząc do przyjaciela
- Chyba nie, ale….. Zaraz…Inez gdzie ty jesteś? – zapytał skołowany
- Stoję tuż przed tobą! – wykrzyknęłam zdumiona pytaniem
- To niemożliwe….! Ja…Ja cię nie widzę…ja nic nie widzę…. – wyszeptał zrozpaczony anioł
- Ale…. Jak to możliwe? – zapytałam
- Nie mam pojęcia… i to nie wszystko….
- Co masz na myśli?
- Nie mogę poruszać skrzydłami – wyznał chłopak – Nie wiem co się dzieję….
Nagle mnie olśniło
- A może to ta wilczyca ci to zrobiła?
- Ale dlaczego?
- Może ta wiedźma nie chce być znaleziona…Sama nie wiem… - mruknęłam
- No to osiągnęła odmienny efekt od zamierzonego – powiedział hardo Alex – Bo teraz to już na pewno musimy ją znaleźć.
- Wiem, ale jak chcesz to zrobić?
- Spokojna głowa – uśmiechnął się – Zdaj się na mnie
Zgodziłam się, ale nie byłam przekonana. Tak jak podejrzewałam nie bardzo Alexowi wyszło tropienie wiedźmy. Anioł co chwila potykał się, upadał i dobijał do ścian. Kiedy chciałam mu pomóc nie pozwalał mi na to i upierał się, że sam da radę.  Niestety się przeliczył i to tak, że oboje wpadliśmy w tarapaty…
Idąc, anioł cały czas trzymał się ścian. W pewnym momencie przez przypadek uruchomił jakiś mechanizm. W jaskini rozbrzmiała seria dziwnych huków, a ze ścian wystrzeliło mnóstwo stzał.
- Uważaj! – krzyknęłam i popchnęłam anioła tak, że oboje upadliśmy na podłogę.
Zaskoczony Alex, upadając na oślep, chwycił się jakiego wystającego fragmentu ściany. Jak się okazało była to dźwignia, otwierająca zapadnię tuż pod nami.
Spadaliśmy bardzo długi, a potem oboje uderzyliśmy o podłogę z dużą siłą…
Obudziło mnie ból. Poruszyłam się i aż jęknęłam. Upadając musiałam skręcić sobie kostkę…zaraz…upadając?  W jednej chwili przypomniałam sobie co się stało i od razu pomyślałam o towarzyszu. Rozejrzałam się spanikowana. Po chwili dostrzegłam nieopodal nieruchomy kształt. Podczołgałam się do niego. To był Alex. Chłopak podczas upadku również stracił przytomność, ale wyglądało na to, że w przeciwieństwie do mnie prędko jej nie odzyska. Wzięłam go w ramiona i przytuliłam.
Zrobił dla mnie tyle dobrego, a ja okazałam się taka słaba... Nie wiedziałam co zrobić.
To on się zawsze mną opiekował. To on przecież wyniósł mnie z płonącego budynku... Był dla mnie jak brat. Zawsze opiekuńczy i pomocny w trudnych chwilach. A ja? Ja byłam do niczego. Nie potrafiłam mu pomóc kiedy naprawdę mnie potrzebował! Zawiodłam go i to w takiej sytuacji!
Tak rozważając, nie zauważyłam nawet kiedy z oczu popłynęły mi łzy. Byłam na siebie wściekła, za to że jestem taka słaba, taka bezsilna.
Bardzo chciałam pomóc przyjacielowi, ale co ja mogę?