wtorek, 16 lipca 2013

Felix

- Dobrze, dobrze. Nie jesteś mała. - powiedziałem. - To może pójdziemy szukać?
- A kto jest twoim mentorem? - zapytała.
- Nie wiem. Kurczę jak on się nazywał? Raf... Kurczę. Mogłem słuchać tej kobiety... - mruknąłem pod nosem.
- No nic. Ehh. To może zaprowadzę Cię do moich przyjaciół. Może przypomnisz sobie imię. - mówi i idzie do pokoju. Wzruszam ramionami i idę za nią. Kiedy chodzę do mieszkania czuję ładny zapach gofrów.
- Eve, powiadomiłaś już Alexa i Inez? - zapytała jakaś dziewczyna. Nie widziałem jej, bo siedzi w innym pomieszczeniu.
- Jeszcze nie. Rozalie, mogłabyś przypilnować naszego gościa, aby nie wpakował się w Leonarda? -
- Okej. - Z pokoju wyjeżdża na wózku ładna dziewczyna. Szału nie ma, ale nie mogę zaprzeczyć. Jest ładna.
- Hej. Jestem Felix. - mówię.
- Rozalie. Może pójdziemy do salonu? - zaproponowała. Kiwnąłem głową i ruszyłem za nią.
- Co Cię tu sprowadza? - zapytała.
- Szukam mojego mentora. Nie pamiętam jak się nazywa. - odpowiedziałem.
- Ciężka sprawa. Inez, na pewno wie. Poczekasz tu na nią? Powinna zaraz przyjść. - mówi i wyjeżdża z salonu. Rozkładam się na kanapie i czekam. Kiedy ona przyjdzie?

Eve

Zaprowadziwszy Leo do Rafaell pobiegłam poszukać Inez i Alexa. Nie odbiegłam jednak daleko od naszego pokoju bo wpadłam na nieznajomego chłopaka. Zachwiałam się i byłabym upadła gdyby mnie nie podtrzymał.
- Ej, mała! Uważaj trochę bo zrobisz sobie krzywdę! – zawołał
- Przepraszam, ale bardzo się spieszę – odpowiedziałam – Muszę kogoś znaleźć więc…
- Ja też kogoś szukam – przerwał mi nieznajomy – Może więc poszukamy razem?
- No…. Dobrze – zgodziłam się,a potem spojrzałam na tygrysa, odchodzącego właśnie w innym kierunku, nawiązałam z nim kontakt po czym spytałam chłopaka – Szukasz mentora?
- Co? Tak, ale…. Skąd wiesz?
- Max mi powiedział
- Max? Znasz go? – zapytał oszołomiony
- Właśnie go poznałam – wyjaśniłam z lekkim uśmiechem – Jestem kotołaczką i umiem rozmawiać z innymi zwierzętami i zmiennokształtnymi po przemianie. Jestem Eve
- Felix – przedstawił się – A tak w ogóle to ile ty masz lat mała? – zaciekawił się – Nie jesteś za mała na tą szkołę?
- Nie – odpowiedziałam stanowczo – Mam już 7 lat więc nie mów do mnie mała!

(Felix?)

Cavaliada

Siedzę w pokoju i zastanawiam się, kim byli Ci dwaj idioci. Jak można być takim głupkiem? Nie no. Nie ważne.
- Cav! Przyprowadziłem Ci gości. - słyszę z przedpokoju. Zrywam się z podłogi, kiedy do salonu wchodzi Alex, wraz z dwoma dziewczynami.
- Hej. Jestem Cavaliada. - wyciągam rękę do pierwszej dziewczyny.
- Osai. - przedstawia się krótko.
- Esme. - mówi druga. Obie wydają się całkiem sympatyczne.
- Cav, Osai ma naprawdę talent muzyczny. Pomyślałem, że może się zaprzyjaźnicie. - mówi. Uśmiecham się promiennie.
- Widzę, że masz gitarę. Zagrasz coś? - pytam.
- Nie męczmy już jej dzisiaj. Może ty coś zagrasz? - powiedziała szybko Esme. Kiwnęłam głową i podniosłam skrzypce. W myślach przebiegłam cały mój repertuar.
- Alex włączysz może podkład? Naciśnij tylko zielony guzik. - mówię wskazując na radio. Anioł kiwa głową i puszcza podkład.

- Wow. To było świetne. - odzywa się Alex. Dziewczyny tylko kiwają głowami.
- Możecie zrobić duet! - woła po chwili Esme. - Będziecie występowały na całym świecie! -
- O ile przeżyję, najbliższy miesiąc. - mruknęłam pod nosem. Nikt mnie nie usłyszał. I dobrze. Nagle do pokoju wbiega Eve.
- Raffaello żyje. - mówi. Otwieram szeroko oczy. Nareszcie jakaś dobra wiadomość. Rzucam skrzypce na kanapę i wybiegam z pokoju. Jak burza wpadam do pokoju Rozalie. Idę do pokoju, w którym leżał Raffaello. Jest tam nadal. Obok niego leży Maya, a przy łóżku siedzi Ro i rozmawia z Raffaellem językiem migowym. Skąd ona go zna? Uśmiecham się szeroko. On żyje. Dzieje się coś dobrego! Mam ochotę wyściskać wszystkich w pokoju, ale nie chcę obudzić Mayi.
- Wpadnę później. - szepczę i na migi przekazuję wiadomość Raffaellowi. Wychodzę z pokoju i idę do kuchni. O dziwo. Był tam Leonardo. GOTUJĄCY LEONARDO. Uśmiecham się i wychodzę z pomieszczenia. Wszystko jest dobrze. No prawie. Momentalnie gaśnie mój uśmiech. Divertente. Wygram ten wyścig. Muszę wygrać. Dal szkoły. Dla przyjaciół. Dla niego. Wygram to. Tak myśląc idę do stajni. Trzeba ruszyć Light.

Felix

- Stary, ty widziałeś jej minę? - zapytałem przyjaciela. On nie mógł mi odpowiedzieć, bo zwijał się ze śmiechu. -
- Była... Była boska! Ha ha ha. I te oczy! - wykrztusił. Max nie jest tylko moim sługą. Jest moim najlepszym przyjacielem i bratem. Nagle opanował się. - Ale ładna jest. -
- Stary, co Cię opętało? - zdziwiłem się. Przyjaciel przewrócił oczami.
- Przecież widzę, że Ci się podoba. -
- Max, przestań. Głupoty gadasz. - odpowiadam. Max, uwielbia denerwować ludzi. A zwłaszcza mnie.
- Felix. Te piękne granatowe włosy... Wielkie błękitne oczy... - Walnąłem go ręką w głowę.
- Weź zmień się w tygrysa, bo przynajmniej wtedy nic nie mówisz! - Max posłuchał mnie. Po chwili przede mną siedział wielki rudy tygrys.
- Dobra a teraz leć do pokoju. Zaraz Cię dogonię. Tylko znajdę mojego mentora. - mówię. W tej chwili ktoś na mnie wpada.

(Tajemnicza osobo, dokończysz?)

Leonardo

Po walce usiadłem zmęczony pod jakimś drzewem. Wiedziałem, że trzeba się było gdzieś zebrać ale zbytnio nie wiedziałem gdzie. Nagle dopadła mnie Eve...
-Leo!- wrzasnęła głośno gdy do mnie dobiegła.
-Nie drzyj się tak bo mi bębenki pójdą...- mruknąłem zasłaniając dłońmi uszy.
-Oj no, weź się!
-Czego chcesz?- zapytałem zmordowany.- Nie mogę nawet chwilę posiedzieć? W CISZY?- zapytałem mocno zaznaczając ostatnie słowo.
Dziewczynka jednak nic nie powiedziała. Złapała mnie z rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku szkoły.
-Pospiesz się!
-Czy tobie się wydaje, że ja sobie pod tym drzewem z nudów usiadłem?
-Oj no wiem ale Rafael żyje i ...- kotołaczka chciała coś tam powiedzieć dalej ale jej nie dałem.
-Stój.- ściąłem dalej jej wywód automatycznie się zatrzymując.- Rozumiem, że jestem zmęczony ale powtórz jeszcze raz początek.- poprosiłem myśląc, że źle usłyszałem.
-No twój pan żyje, dalej chodź do niego! Muszę jeszcze coś załatwić!- unosiła się.
-Okey... to ty idź tam rób co chcesz a ja sobie spokojnie to przeanalizuję...- mruknąłem cofając się. Nie chciało mi się w to wierzyć.
-Leo no!- wrzasnęła jeszcze głośniej i znów zaczęła mnie ciągnąć do pokoju.
Gdy się tak mocowała ze trzy minuty, pomyślałem, że w sumie to w pokoju jest łóżko i będę mógł się wyspać. W końcu ruszyłem za nią.
Gdy dotarłem do pokoju, zatkało mnie. Małą miała rację. Gdy tylko wszedłem nieco głębiej do pokoju, Maya odstąpiła Rafaela i powiedziała cicho:
-Jeszcze się nie obudził ale...- zaczęła ale jej przerwałem.
-Dobra, nic z tego nie rozumiem...
-Pan wysłuchał mojej prośby i sam widzisz.- wyjaśniła szybko.
-Pan? Oł...- mruknąłem wychodząc do kuchni. Musiałem to przemyśleć.

W kuchni przesiedziałem jakieś trzy godziny. Dłonie mi się tak trzęsły, że nie byłem sobie w stanie zrobić nawet herbaty.
* Co się ze mną dzieje do choler*...* pomyślałem. *Nigdy coś takiego mi się nie zdażyło...*
W końcu jednak poukładałem sobie coś w głowie i wróciłem do pokoju. Maya spałą na fotelu trzymając Rafaela za rękę a Eve nie było. Delikatnie przeniosłem dziewczynkę obok przyjaciela, gdy ten się obudził.
Zamurowany stałem nad nim nie wiedząc co zrobić. On, gdy tylko mnie poznał uśmiechnął się blado. Kolor jego oczu mnie przerażał... Czysta biel...
-Co on ci...- zacząłem a z oczu popłynęły mi łzy. Dziwnym trafem, niemalże jak odruchem, który był w moim przypadku całkowicie zaskakujący, przytuliłem się do przyjaciela.
-Tak bardzo tęskniłem... nie rób tak więcej, zmienię się obiecuję...- nawijałem a on zaczął bezgłośnie... chichotać? Spojrzałem na niego zdziwiony a on rozczochrał mi włosy.
"Bądź taki jaki jesteś." wymigał.
-Jesteś pewien? - zapytałem.- Będę potwornie wredny...- ostrzegłem teatralnym głosem udającym napięcie. Przyjaciel kiwnął przytakująco głową i zaburczało mu w brzuchu.- To ja ci zrobię coś do jedzenia, znaczy wam i przyniosę.- zakomunikowałem i ruszyłem w stronę kuchni. Zatrzymałem się jednak w progu i spojrzałem na łóżko ze śpiochami. Rafael okrył kołdrą Mayę i przytulił się do niej delikatnie. Nic się nie zmienił.
Poszedłem gotować naleśniki. A może gofry...?

Yurippe

- Jasne!- wykrzyknęłam ze śmiechem.- Aż bym chciała pogadać teraz! Tylko, że muszę iść do Kanade. Sayonara.- uśmiechnęłam się szeroko, podskakując w stronę mojego pokoju.
Usłyszałam ciche granie na skrzypcach. Uśmiechnęłam się. Kanade jak zawsze.
- No cześć...- powiedziałam cicho, nie przerywając jej grania.
Szybko włożyła skrzypce do futerału. Zaśmiałam się.
- Chciałabym żebyś skończyła tą piosenkę. Podoba mi się.
- Ale nie umiem grać.- szepnęła, siadając szybko na łóżku, i udając, że zaczyna się uczyć.
Westchnęłam. Jak zawsze postawiła na swoim.
- Nie powinnaś marnować talentu.
- Kiedy to nie talent. Każdy może tak grać, tylko musi się nauczyć.- odparła, nie odrywając wzroku od książki.
- No proszę cię, nie udawaj.- powiedziałam z entuzjazmem.
- N-nie.- powiedziała jąkając.- Nie mam talentu. Patrz na Iwasawę. Może i umarła, ale jej muzyka zostanie, rozumiesz? Właśnie to jest talent. Mimo śmierci, każdy ją zapamięta.- powiedziała cicho.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Dobrze więc. Ale ja dopilnuję, żeby ktoś oprócz mnie cię docenił.

Alexander

- Wow… - powiedziałem w odpowiedzi – Jesteś niesamowita!
- Przesadzasz – odparła krótko
- Nie przesadza! – zaprotestowała Esme – Nie powinnaś ukrywać swojego talentu
- Jakiego znowu talentu?!
- Jak to jakiego! – oburzyłem się szczerze – Jesteś artystką i to naprawdę utalentowaną
- Ale….
- Przestań gadać i chodź – przerwałem jej zniecierpliwiony – Musisz kogoś poznać
Zaprowadziłem Osai do Cavaliady. Miałem nadzieję, ze dziewczyny się zaprzyjaźnią skoro obie uwielbiały muzykę i grały na skrzypcach.

(Cavaliada?)