niedziela, 2 czerwca 2013

Cavaliada - event

Rafaell nie żyje. Ta wiadomość mnie dobiła. Mam ochotę schować się gdzieś i nie wychodzić. Ale nie mogę. Muszę wykonać moją misję i poskromić dzikiego konia Światła. Ro została w pokoju pilnują ogólnego porządku, ja ruszam do stajni. Przychodzę tu kilka razy dziennie. Chciałam przyzwyczaić Light do mojej obecności. Dzisiaj już mam dość. Muszę się zabrać do roboty. Ale najpierw... Złapać tego przeklętego konia. Stoję na samym środku pastwiska Light. Patrzę jej się prosto w oczy, nie mrugając. A potem... Wyciągam zza pleców lonżę. Rzucam nią w kierunku konia. Poganiam ją do galopu, cwału. Na koniec zaganiam do maleńkiej zagrody. Czy się boję? Nie. Jestem przerażona. Przecież to zwierzę ma 3 metry! Głęboki wdech i wydech. Klacz stoi spokojnie, ale nie daję się jej zwieść. W jej oczach błyskają szatańskie iskierki.
- To koniec wolności, kochana. Teraz się tobą zajmę. - szepczę.
Biegnę do siodlarni. Biorę ogłowie i bat. Na siodło jeszcze zbyt szybko. Po chwili stoję już obok Light. Nie czyszczę jej. To nie ma sensu. Nie mogę marnować energii. Muszę być pełna sił. I potrzebuję pomocy... Na jednej z belek zobaczyłam maleńką myszkę...
- Kiff! Mam prośbę. Czy możesz iść po kogokolwiek? Inez, albo Alexa? Proszę! - wołam.
Moja myszka kiwa głową i biegnie. Sama nie założę Light ogłowia, a tym bardziej nie utrzymam jej na lonży! Wyciągam z kieszeni kilka muszelek, a z ziemi podnoszę metalowy pręt. Konie żywiołów nienawidzą metalu. Chcę to wykorzystać. Muszle rozgniatam na pył i dolewam do nich wody oraz niebieskiej farbki. Nakładam trochę mikstury na palce. Na jednej z nóg klaczy rysuję koło. Brzmi, jak magia. Bo to jest magia.
- W czym mam Ci pomóc? - słyszę.
Za mną stoi Inez.
- No to teraz się zacznie. – mówię, podając przyjaciółce ogłowie. - Musimy jej to założyć.

- Długo będziemy ją jeszcze lonżować? - pyta Inez.
Zastanawiam się. To już w sumie 2 godzina, a klacz ma nadal pełno energii.
- Już koniec. Teraz na nią wsiądę. - mówię.
Nie mam pojęcia co mi strzeliło do łba. Jestem chyba nienormalna... Ale nie ma odwrotu. Zatrzymujemy klacz. Podchodzę bez wahania do niej. W ręce trzymam metalowy pręt. Light jest wysoka. Piekielnie wysoka. Inez podrzuca mnie, a ja ląduję na grzbiecie konia. Bez siodła. Na dzikiej klaczy, mającej 3 metry wzrostu. Zwariowałam. Zataczam palcami małe kręgi na szyi konia. Inez nadal ją trzyma. Jestem zdenerwowana, ale próbuję się rozluźnić. Bez powodzenia... Pochylam się powoli i zawiązuję na grzywie klaczy supły. Najpierw trzy, potem siedem. Nie wiem czy to działa. Mam taką nadzieję. Biorę wodzę do ręki.
- Możesz ją puścić. - gdy tylko to powiedziałam, zrozumiałam jak wielkim to było błędem. Light ruszyła cwałem. Jestem przerażona, a zarazem zachwycona. Boję się piekielnie, ale czuję, że żyję. Jeżeli ona będzie biegła takim tempem, to wygramy. I właśnie w takich momentach musi się coś spieprzyć. Jedyne co pamiętam to długi lot i bolesny upadek na piasek. Potem chyba zemdlałam.