piątek, 26 lipca 2013

Leonardo

*Ja pierdol*, zaraz zwariuje...* pomyślałem. Wstałem pospiesznie i wyszedłem z pokoju. Była tam harmider stulecia! Same baby, na dodatek nakręcone jak katarynki... Jakby gołąb tu był było by o wiele lepiej. Zabrał by je i byłby spokój... Tyle, że pana "ja wiem lepiej" gdzieś wywiało! Jak na złość! A Rafael na pewno nie mógł przekrzyczeć kobiet.
Coś we mnie mówiło, że lepiej się nie mieszać. Zostawić wszystko i mieć gdzieś.
Gdy znalazłem się na dworze, ruszyłem do ogrodu. Znalazłem w jego końcu małą, solidną ławkę. Usiadłem na niej i wsłuchałem się w szum liści otaczających mnie roślin. Trzeba było przyznać że to nawet przyjemny pomysł. Na dodatek aż tu było słychać cichutki lament Inez. Wiedziałem więc, że jeśli przestanę go słyszeć, to będzie to oznaczać, że jest już u nas spokój. Rozciągnąłem się więc wygodnie i czekałem.
Dobra passa jednak nie trwała wiecznie. Wraz z gorącym powiewem powietrza dało się wyczuć dym. Ciężki i duszący dym jakby mi ktoś pod nosem zaczął rozpalać ognisko na świeżym drewnie. Co dziwniejsze, smród narastał.
-Co jest do chol...- zacząłem ale nie zdążyłem skończyć.
Przez ogród zaczęły przebiegać spłoszone sarny. Spojrzałem w kierunku lasu i mnie zatkało... Stał w ogniu. W pierwszej chwili myślałem, że śnie ale zaraz dotarło do mnie, że trzeba coś z tym zrobić bo jak tak dalej pójdzie to z lasu nic nie zostanie no i możliwe że szkoła ucierpi. Zerwałem się z ławki i le tchu w piersi pognałem do szkoły do sali głównej. Miałem fuksa, gdyż było tam sporo osób. Głównie męskie koło sportowe omawiało jakieś strategie. Mając w dupie co się będzie działo potem, warknąłem na nich i zagnałem do prawdziwej pracy. Oczywiście nie obyło się bez oporu jakiegoś kretyn*...
-Do tego kółka nie wpuszczają byle kogo, więc lepiej znajdź sobie lepszy sposób na dołączenie.- rzucił jakiś chłopak ze śmiechem.
-Zaraz możesz nie mieć gdzie się z tym kółkiem spotykać. Dalej! Ruchy!- ściąłem.
-Gościu! Nie będę się powtarzał!- wrzasnął.
Nie wytrzymałem. W momencie gdy byłem zmuszony do służby publicznej, (bo Rafael by mi nie wybaczył, gdyby dowiedział się, że mogłem coś zrobić ale odpuściłem) podszedłem do chłopaka i zaciągnąłem za szmaty do okna. Przycisnąłem mu twarz do szyby i wysyczałem wprost do ucha:
-Zaraz będzie nawet po boisku, więc do choler* radzę ci coś zrobić.
Natychmiast podbiegli do mnie inni i oderwali od kolesia, który wrzasnął na całe gardło:
-Pali się! Ratować las i boisko!
- To żeś teraz Amerykę odkrył. Przestań odpierdala* Kolumba i do roboty!- warknąłem wychodząc nerwowy.
Panowie z koła sportowego postawili na nogi ponad połowę, oczywiście męską połowę szkoły.
Załatwili w trymiga sprzęt i udaliśmy się walczyć z żywiołem. Zrobił się dziwnie miły nawet co mnie wkurzało jeszcze bardziej...

Walka z żywiołem była długa i ciężka. Był gorący i suchy czerwiec co nie ułatwiało nam zadania. Jednak z pomocą wielu innych osób udało się nam opanować pożar. Wszyscy zaczynali już się zbierać do pokoju ale mi nadal nie chciało się tam iść. Najpierw musiałem wymyślić jak się wykręcić od zbędnych pytań przyjaciela. Strasznie śmierdziałem dymem i zniszczyłem ubranie więc na pewno było widać, że "coś" robiłem a nie leżałem na ławce.
Postanowiłem sprawdzić czy w dalszych częściach lasu a raczej pobojowisku wojennym żywiołu, nie został jakikolwiek płomyk. Nie chciałem powtórki.
Ciągnąłem więc za sobą jakiś szpadel, którym dogaszałem to co zostało i rozmyślałem. W końcu jednak stwierdziłem, że jest późno i pora wracać.
-Ja ci jutro dam gołąb.- mruknąłem do siebie.- Ty se gdzieś walczysz a ja tu za Strażaka po lesie popierdalam.

Kiedy wszedłem do pokoju, od razu zauważyłem zmianę liczebności osób w nim będących, która cudownie zmniejszyła się do dwóch. Był tylko Rafael, który głaskał Mayę przytuloną do niego jak do poduszki. Westchnąłem cicho z ulgą i łapiąc byle jakie ubrania z szafki, poszedłem do łazienki nie zwracając uwagi na jakiekolwiek znaki migane przez przyjaciela. Kiedy zobaczyłem w lustrze perfekcyjnie ubrudzoną twarz, o włosach już nie wspominając, uderzyłem się lekko dłonią w czoło mrucząc do siebie:
-Wyglądam jak jakiś murzyn i to w dodatku źle opalony... Zwariować idzie...

Kiedy się ogarnąłem, co nie było takie łatwe, bo domycie białych włosów trochę czasu zajmowało, wróciłem do pokoju. Maya spała a Rafael nie był w zbyt dobrym humorze.
-A ci co?- zapytałem patrząc na niego podejrzliwie.
"Gdzie cię wywiało?" zapytał ignorując moje pytanie.
-Musiałem się przewietrzyć. Więc co ci?- kontynuowałem.
"Dlaczego mi nie pomogłeś?" zapytał a w jego oczach widać było, że jest zawiedziony.
-Nie jestem lekarzem. Poza tym widzę, że sobie poradziliście.
"Ale i tak znasz się lepiej ode mnie! Mogłeś mi chociaż wyjaśnić co z nimi nie tak!" uniósł się.
-Rafaelu, nie znam się świetnie na wampiryzmie i lykanotropii bo ja mam takie jednostki na początku kasować...- zacząłem uspokajając go.
"Ale mogłeś mi powiedzieć co z tym można zrobić a nie zostawiać mnie samego z roztrzęsionymi i przerażonymi ludźmi, którym chciałem pomóc ale nie wiedziałem jak! Coś ty sobie myślał!"
-Nie jestem lekarzem.- powtórzyłem dobitnie.- Poza tym ja się na psychologa nie nadaję.
"Jakbyś się postarał nieco to by się udało." wymigał siadając na łóżku. Usiadłem obok niego.
-Jeśli cię to pocieszy to nie odpoczywałem w czasie gdy mnie nie było.- walnąłem.
"A niby co robiłeś?"
-Walczyłem najpierw z bandą czubków aby się ogarnęli i razem wygraliśmy walkę z pożarem.
"To dlatego wyglądałeś jak murzyn?" zapytał z delikatnym uśmiechem.
-Źle opalony ale tak. Dlatego. A jeśli chodzi o ten wasz wampiryzm to jakoś szło to cofnąć ale ja tego raczej nie wiem.
"Dlaczego?"
-Bo jak była o nich mowa na lekcji to ja i kilka osób pomagaliśmy w szklarni. Nie pytaj co tam było bo nie mogę ci powiedzieć. Ważne, że urwałem się z najnudniejszej lekcji życia.- mruknąłem kładąc się na swoim łóżku. -Dobranoc Panu. - dodałem chcąc zgasić lampkę ale kontem oka zobaczyłem jeszcze kilka znaków miganych przez Rafaela mówiących:
"Strażak... nie wierzę..."

Rano obudziło mnie szarpanie za ramię. Nie otwierając oczu naciągnąłem sobie poduszkę na głowę i wymruczałem z pod niej:
-Daj mi spać do dziesiątej... Tak dobrze mi się śpi...
Jednak tak szybko jak to powiedziałem, tak szybko poduszka została zerwana z mojej głowy a ja ciągnięty do okna.
"Co to jest?" zapytał Rafael wskazując na dużą skrzynię w ogrodzie.
-A nie wiem...- mruknąłem zafascynowany.- Ale ma otwory na tlen więc to zapewne coś żywego.
"Szkoła bankrutuje a tu jakieś paczki przychodzą." wymigał Rafael kładąc się znów obok Mayi.
-Zaraz się dowiem co to ma być.- mruknąłem ubierając się.
"Pamiętaj, że jest wpół do piątej rano, dobrze?"
-Zobaczę co da się zrobić.- mruknąłem wychodząc.
W try miga znalazłem się w ogrodzie, gdzie zacząłem na drewnianym pudle szukać jakiejkolwiek informacji o przesyłce. W końcu znalazłem upragnioną karteczkę. Data wysłania pochodziła sprzed roku co mnie zaskoczyło...
*Co mogło aż tak długo być tu dostarczane...* zacząłem rozmyślać. Jednak po dłuższej chwili wdrapałem się na wysokie pudło i tak jak myślałem, reszta informacji była naklejona tam. Niestety nazwa przesyłka była zatarta i widać było tylko kilka liter a konkretnie dwie:"...ki". Paczka pochodziła jednak z daleka.

 Nagle nieoczekiwanie z przesyłki zaczął dochodzić do mnie znajomy pomruk.
-Bez jaj, tylko jedna roślina mruczy jak kot.- wycedziłem sam do siebie. Byłem w szoku.
Zeskoczyłem ze skrzyni i zajrzałem do środka przez maleńką szparkę między deskami. Nie mogłem uwierzyć, że w skrzyni znajduje się Paszczogłów Królewski. Roślin tego gatunku było niesamowicie mało, potrzebowała dużo czasu na zrodzenie owoców i miała ciekawe nawyki żywieniowe. Byłem wniebowzięty. Pamiętałem jak miękki i długi języki miała ta roślina. Poza tym były niesamowicie przydatne jeśli chodziło o tworzenie eliksirów i wyglądał ciekawie. Na długiej i niesamowicie twardej łodydze znajdowała się głowa stwora, która miała niesamowite uzębienie, podobne do rekina a w środku ten cudny język. W okół głowy natomiast rosły różnobarwne płatki, przypominające cieniutkie deseczki, które były piękniejszych barw niż pawie pióra. Teraz jednak chciałem wykorzystać inną, ważną cechę. Mianowicie roślina tego gatunku nie lubi zmieniać podłoża, w którym żyje. Zawsze przy przesadzaniu opluwała najbliższą osobę zieloną mazią, która niewiarygodnie śmierdziała stęchlizną i Bóg wie czym jeszcze. Maź cudownie się lepiła a jeśli się ją nosiło około dziesięciu godzin, to przyprawiała o niesamowity świąd.
Stanąłem przed skrzynią z uśmiechem na ustach i już po chwili pędziłem sprintem do pokoju Inez.
*Ja ci dam gołąb bawić się beze mnie* pomyślałem.
Kiedy dotarłem przed drzwi, postarałem się najpierw opanować uśmiech a dopiero potem zapukać. Trochę mi nie wyszło, bo kiedy drzwi się otwarły, musiałem mieć na twarzy tak dziwny grymas, że Inez aż się spytała czy dobrze się czuje. Szybko się ogarnąłem i poprosiłem ją aby zawołała Alexa. Na szczęście nie miała nic przeciwko.
-Co jest?- zapytał rozciągając się w drzwiach. Nie wyglądał na wyspanego.
-Jest dość ważna sprawa.
-Leo, prawie piąta rano jest.- mruknął niezadowolony. Musiałem zmienić taktykę.
-Chcesz ująć obowiązek Inez?- zapytałem niespodziewanie.
-Kontynuuj...- mruknął zakładając buty.
-Tego nie idzie powiedzieć, to musisz zobaczyć.
-Dobra to prowadź.- odparł gdy założył buty.
Pospiesznie zaprowadziłem go do ogrodu, gdzie czekała wciąż zamknięta skrzynia. Anioł patrzył na mnie dziwnie podejrzliwym wzrokiem po czym zapytał:
-Co to jest?
-Przesyłka dla szkoły. Pomyślałem, że jeśli się tym zajmiesz to Inez będzie mieć mniej pracy więc...
-Więc?
-Otworzyć ci ją?- zapytałem. Anioł był trochę zaspany więc bez zbędnych namówień się zgodził.
Zgarnąłem cień drzewa i ustawiłem się przy skrzyni tak, by nie oberwać od rośliny ale żeby móc łatwo otworzyć skrzynię i nie wzbudzać podejrzeń w gołębiu.
-No to otwieraj to coś.- mruknął ziewając.
Nie miałem żadnego oporu by tego nie robić. Wbiłem cień jak łom i drzwi wyleciały z hukiem na bok a Alex w mgnieniu oka stał cały opluty.
Wtedy już nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać z całych sił.
-Co to jest?!- wrzasnął gołąb. Wyglądał na wściekłego.
-Paszczogłów Królewski, gołąbku ty mój... He he he...- odparłem podpierając się o skrzynię. Śmiałem się na całego, szczególnie kiedy Alex chciał zdjąć flegmę z siebie ale okazała się zbyt lepka, lub gdy prawie puścił pawia czując zapach wydzieliny.
-Ty... ty...- zaczął się jąkać po czym ruszył na mnie biegiem.
Roześmiany do rozpuku zacząłem wiać w głębszą część ogrodu, tam gdzie nikt nas nie zobaczy. Byłem wredny ale przed szkołą ośmieszać go nie chciałem. To by było trochę za dużo... W końcu stanąłem, oczywiście nadal się śmiejąc i palnąłem:
-Mogłeś mi powiedzieć, że taki utalentowany z ciebie ogrodnik. Dał bym ci fartuszek.
-Nie żyjesz...- syknął anioł rzucając się na mnie.
-Co ty taki narwany?- zapytałem robiąc uniki przed ciosami. - Może melisę wypij, co?
-Nie będę nic pił! A ty nie będziesz mnie poniżać!- wrzasnął, po czym rozwinął wcześniej ukryte skrzydła.- Wyczyścisz mnie.- powiedział władczym głosem a ja zacząłem się jeszcze bardziej śmiać.
-Ocipiałe*?- zapytałem ale to nie był dobry pomysł. Alexa jakby szlak trafił.
Nieoczekiwanie wyjął sztylet i zaczął mnie nim atakować. Wtedy przestałem się śmiać. To było do niego niepodobne. Rozumiałem, że mógł się wściec ale on był w swojego rodzaju furii, do której nigdy by się nie dopuścił. Tak jakby do dzisiaj. Szybko zablokowałem go i palnąłem przez łeb.
-Coś ty ćpał?- zapytałem.
-Masz wpierdo*!- wrzasnął.
-Pewien jesteś?- zapytałem z szyderczym uśmiechem zrywając kilka gałązek lawendy. wsunąłem je sobie do kieszeni od koszuli. Neutralizowały w dużym stopniu smród anioła. Spuścić łomot Alexowi czy lepiej nie? Jeżeli to zrobię to nieźle mnie Rafael opierniczy, ale jeżeli tak go zostawię to zapewne łomot dostanie ktoś inny i będę słyszał wyrzuty Inez, że go nie powstrzymałem... Tak źle i tak niedobrze.
W końcu jednak zdecydowałem, że trzeba te kupkę piór unieszkodliwić, no chociaż obezwładnić.
*W końcu na coś się to przyda...* pomyślałem.
Unieruchomiłem anioła za pomocą cienia i zapytałem:
-Dobrze się czujesz?
-Będę czuł się dobrze jeśli twoje ścierwo będzie zdobić trawnik ogrodu...- wysyczał.
-Potrzeba ci melisy oj potrzeba.- mruknąłem.
Nagle anioł tak wymanewrował sztyletem ognia, że rozciął cień. Bez czekania zamachnął się na mnie. Udało mi się zgrabnie uciec przed ostrzem ale nieźle mnie tym wkurzył. Chwyciłem go i z impetem przypierniczyłem nim o drzewo.
*Leo przestań używać drzew bo cię o napaść posądzą* pomyślałem nagle.
Anioł się pozbierał i nadal próbował mnie uśmiercić. Zacząłem się irytować. Taki żart z jego strony wcale nie był śmieszny i źle wróżył. Zażenowany źle wyprowadzanymi ciosami przyłożyłem mu z całej siły zwyczajnym sierpowym, rozwalając nos. Nie mogłem go za mocno poobijać ale on się sam prosił. Poczekałem aż wstanie i zaatakuje znowu. Nie pomyliłem się.
-Gołąb muszę cię podszkolić.- stwierdziłem.
Alex nie był perfekcyjny w walce. Był świetny do innych rzeczy. Jak dla mnie, był dobrym "lekarzem".
Nie chcąc już go dłużej irytować w takim dziwnym stanie, uderzyłem go tak, że stracił przytomność.
Zakneblowałem go i spętałem cieniem, po czym zerwałem dużo lawendy i ruszyłem do jego pokoju, oczywiście ciągnąc anioła za nogę. Wszedłem tylnym wejściem i obejściami poszedłem do Inez. Na szczęście nikt nas nie widział. Do pokoju wszedłem bez pukania. Pani gołębia wytrzeszczyła na mnie oczy ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uprzedziłem ją.
-Tu masz lawendę. Zagotuj ją wraz z cynamonem i wanilią. Lawendy może być trochę za mało ale to sobie dozbierasz.
-Coś ty mu...
-Spokojnie, to tylko obrona własna i ochrona innych przed nim. Masz linę z żyłką magiczną?
-Po co ci?
-Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia a mogę czasem przez nieuwagę lekko popuścić węzy.- wskazałem na cień trzymający nieprzytomnego Alexa. Wymanewrowałem nim tak, by nie spadł z krzesła.
-Nie zwiąże go!
-To możesz żałować.
-Ale...
-Radze ci to zrobić jak dla mnie Alex nie jest zbyt spokojny.
Inez zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. W końcu dała mi upragnioną linę a ja zrobiłem swoje. Poinformowałem ją o przesyłce i do końca wyjaśniłem o co chodzi z wywarem z lawendy. Zgodziłem się nawet zająć Paszczogłowem.
Zostawiłem państwa samych aby mogli sobie to przemyśleć.

(Inez?)

czwartek, 25 lipca 2013

Alexander

Kiedy razem z Osai odnaleźliśmy Eve i Esme odetchnąłem z ulgą. Najważniejsze było, że dziewczyny wciąż żyją. Niestety pilnowała ich grupka wampirów i nie wyglądało na to żeby chciały nam je oddać bez walki.
Widząc to, Osai podkradła się do nich cicho i rozprawiła z kilkoma draniami. Chciałem jej pomóc więc również się ujawniłem. Jednak zanim zdążyłem zaatakować któregokolwiek z wampirów, moją uwagę przyciągnęła przywiązana do pobliskiego dębu Eve.
Dziewczynka była blada i ledwo trzymała się na nogach. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to nie są objawy przerażenia. Wampiry musiały zdążyć coś jej zrobić. Miałem tylko nadzieję, że jej nie zmieniły…
- Alex, za tobą!
Krzyk Osai zmusił mnie do oderwania myśli od małej. Odwróciłem się i zrobiłem szybki unik. W samą porę bo miecz wampira ze świstem przeciął powietrze zaledwie parę centymetrów od mojej głowy. Nie czekając, aż drań zaatakuje ponownie, wyjąłem zza pasa sztylet ogania i ciąłem nim z całej siły. Szczęściem trafiłem faceta w serce, a ten wrzasnął i zmienił się w kupkę popiołu.
Nie miałem czasu żeby nacieszyć się wygraną bo otoczyło mnie jeszcze sześciu przeciwników.. Zacząłem z nimi walczyć, ale cały czas martwiłem się o moje towarzyszki. Kiedy wiec udało mi się pokonać kolejnego przeciwnika i miałem kilka sekund na zebranie sił, zawołałem:
- Osai! - dziewczyna, siedząca na Esme w postaci gryfa, odwróciła się do mnie szybko – Zabierz stąd Eve i Esme! Lećcie do szkoły! Tam będziecie bezpieczne!
- A ty?! – zapytała natychmiast dziewczyna – Nie zostawimy cię!
- Lećcie i bez dyskusji! – zawołałem, wracając do walki. Byłem szorstki, ale wiedziałem, że Osai inaczej nie posłucha – Ja sobie dam radę! Leć! Już!
Walcząc, usłyszałem jak dziewczyna burczy pod nosem coś co brzmiało jak „Nie będziesz mi rozkazywać, do cholery!” Jednak mimo tego komentarza zeskoczyła z gryfa i pędem podbiegła do Eve. Odwiązała ją od drzewa, ale nie miała czasu by zupełnie zdjąć z małej pęta. Wzięła więc kotołaczkę na ręce i z powrotem wskoczyła na Esme, która wzbijała się już w powietrze . Przeleciała nad polaną i razem z Osai i Eve na grzbiecie pofrunęła w stronę szkoły.
Kiedy zniknęły mi z oczu mogłem spokojnie zająć bandą. Byłem zły, że ta banda ośmieliła się zaatakować moich przyjaciół! Był wściekły, że temu nie zaradziłem!
Wampiry cofnęły się przerażone kiedy zacząłem wyładowywać na nich moje uczucia. Zabijałem bez litości i czerpałem dziką satysfakcję z walki. Zupełnie jak nie ja. Nie obchodziło mnie to jednak w tej chwili. Teraz liczyła się tylko walka….
Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, ze nie mam już z kim walczyć. Na polanie przede mną rozpościerał się „wampirzy cmentarz” czyli porozrzucane gdzie popadnie kupki popiołu, które rozwiewał wiatr.
„Szkoda, że nie ma krwi” pomyślałem i po raz drugi poczułem, że coś tu jest nie tak. Zignorowałem jednak to dziwne przeczucie i rozwinąłem skrzydła, szykując się do powrotu do szkoły. Bałem się, że przybędę za późno, że nie pomogę Eve….
Zanim zdążyłem pomyśleć co robię posłałem kule ognia w najbliższe drzewa. Patrząc z jak ogień się rozprzestrzenia wzbiłem się w powietrze i zawisłem nad płonącą polaną.
W mojej głowie panował zamęt. Z jednej strony chciałem wrócić, zapalić więcej drzew, a może znaleźć więcej wampirów… Z drugiej zaś pragnąłem jak najszybciej znaleźć się przy rannych towarzyszkach by upewnić się, że wszystko dobrze i by je wyleczyć w miarę możliwości.
W końcu zwyciężyło to drugie pragnienie i pędem, niemal na oślep poleciałem w stronę szkoły. W mgnieniu oka odnalazłem otwarte okno naszego pokoju i wleciałem do środka, ale pokój był pusty.
„Gdzie one są?” zdumiałem się
- Inez?! Osai?! – zawołałem w przestrzeń, ale nikt mi nie odpowiedział
Wyszedłem z pokoju i zaniepokojony zacząłem poszukiwania. Pokój Osai był pusty i zamknięty na cztery spusty. Pokój Mayi też. Więc gdzie…
Nagle usłyszałem szmer podnieconych głosów i zatrzymałem się w pół kroku. Głosy dobiegały z pokoju Rafaella. Podszedłem więc do drzwi i energicznie zapukałem.

(Rafaell? Leonardo?) 

Osai


- Czekaj co?! - szerzej otworzyłam oczy, ale zanim zdążyłam znowu coś powiedzieć złapał mnie i wzleciał w powietrze. 
Zmarszczyłam brwi
- Chłopie następnym razem gadaj, że lecimy - burknęłam.
- Mówiłem - zaśmiał się
- Dobra dobra - uśmiechnęłam się i zaczęłam się rozglądać.
Po paru minutach dostrzegłam Esme i Eve a przy nich wampiry.
- Tam! -krzyknęłam, wskazując palcem.
- Okej to lądujemy - powiedział szybko.
Wyciągnęłam zza siebie karabin maszynowy i załadowałam go.
- Zabijemy drani - burknęłam.
Alex postawił mnie na ziemi.
- Masz jakiś plan? - zapytał szeptem
- Nie, ale coś wymyślę - powiedziałam i szybko wspięłam się na drzewo obok.
Powoli przeskoczyłam z jednej gałęzi na drugą i rzuciłam kamień pode mnie
- Co to było? - zapytał jeden z dwóch wampirów.
- Sprawdź - powiedział drugi.
Wampir wstał i w momencie kiedy podszedł skoczyłam na niego, przykładając mu broń do szyi i zaczęłam go dusić w końcu padł. Kiwnęłam do Esme, a ta szybko zmieniając się w gryfa, wstała i rozszarpała sznury. Schyliła się, a ja przeskakując ją, strzeliłam w głowę wampira.
- Alex za tobą! - krzyknęłam, widać za nim jeszcze jednego.

(Alexander?)



Alexander

Po wyjściu Esme Osai zaczęła się dziwnie jąkać. Nie chciałem żeby czuła się tu tak niezręcznie więc zagadnąłem.
- Osi, miałaś kiedyś zwierzaka?
- Co? – zdziwiła się
- No czy miałaś zwierzaka? – powtórzyłem pytanie – Widzę jak patrzysz na Nalę i jakie masz do niej podejście więc…?
- Ja…
Zanim zdążyła cos jeszcze powiedzieć z kuchni dobiegł huk i krzyki.  
- Co się tam dzieje? – zapytała zaniepokojona Inez, a ja i Osai zerwaliśmy się na równe nogi.
Pędem wbiegliśmy do kuchni gdzie zastaliśmy istne pobojowisko. Po Esme nie było nawet śladu…
- Esme! – wrzasnęła Osai – Co się tu do cholery stało? – zwróciła się do mnie
- Wampiry – odrzekłem krótko – Musiały ją porwać i….
- Alex! – Inez wpadła za nami do kuchni – Gdzie jest Eve?
- Co? – zapytałem zdumiony
- No, była z nami, a potem…
- Poszła do kuchni razem z Esme – dokończyła za nią Osai – Mała miała jej pokazać co gdzie leży i w ogóle, a teraz obie zniknęły….
- Spokojnie – powiedziałem stanowczo – Znajdziemy je. Inez, ty zaprowadź Mayę z powrotem do Rafaella. Lepiej żeby nie wiedziała co się stało z Eve. Osai, my idziemy na poszukiwania.
- Nie znajdziemy ich! – dziewczyna niespodzianie załamała ręce - Ci dranie mogli już je wywieść przez najbliższe góry i lasy i zrobić nie wiadomo co!
- Dogonimy ich. Polecimy
- Jak?
- Wezmę Cię na ręce

(Osai?)

Osai

- Dobra daj nam dosłownie parę sekund, ubierzemy się i zaraz będziemy - powiedziałam szybko i zamknęłam drzwi. 
Szybko z Esme ubrałyśmy się i otwierając drzwi, zobaczyłam chłopaka, opierającego się o ścianę
- To idziemy - powiedziałam, przechodząc obok niego
- Osi w drugą stronę - powiedziała Esme
- Wiedziałam - powiedziałam szybko, zmieniając kierunek.
- Jasne.... - zaśmiała się. 
Zeszliśmy na jedzenie do pokoju Inez i Alexa następnie usiadłyśmy z Esme obok siebie.
- Co chcesz Osi? - zapytała Esme, patrząc na mnie
- Wodę i niech będzie mi tam coś wybierz - odparłam, machając ręką.
Esme ruszyła do kuchni, a ja zostałam z innymi.
- Ten.....- nie wiedziałam jak zacząć rozmowę 
Zawsze rozmawiałam jedynie kiedy była przy mnie Esme. Praktycznie to tylko z nią rozmawiałam....

(Alexander?)

Leonardo

- Banda kretynów...- mruknąłem, siedząc nad mapą szkoły i jej terenów, gdy wyszła z pokoju jakaś dziewczyna.
"Leo, musisz używać akurat takich słów?"- zapytał na migi Rafael najwyraźniej już wkurzony moimi uwagami.
-A co ja mam zrobić, skoro z tego co widzę, to Zasrańcy podporządkowali sobie tych Kretynów! Przecież tego gówna o dziwnych zwyczajach żywieniowych to się nawet nie chcę tępić!
"Leo o czym ty znowu mówisz?"- ciągnął dalej Rafael. 
Okrył Mayę kołdrą i podszedł powoli do biurka gdzie siedziałem.
- Stwierdźmy, że masz cudowny ogród, ok?- zacząłem wywód w niepodobny do mnie sposób.
"No dobra. I co dalej?"
- Hodujesz jakieś tam konkretne kwiaty, i nagle pojawia się coś co ci te kwiaty chce zniszczyć.
"No i?"
- Reagujesz i niszczysz to coś zanim zdąży zareagować.
"Leo nie poznaje cię!" -uniósł się nagle.
- Czekaj czekaj... Wysprzątałeś już prawie wszystko i masz tylko trochę różnych niedobitek. A tu ci się pojawia plaga jakiegoś gówna, z którą byś sobie poradził nawet tego nie tykając, tyle że to tak niekompetentni zasrańcy, że aż pawia puścić żal!- uniosłem się wkurzony.
"Masz dobijać coś co nie jest dla ciebie wyzwaniem tak?"
- Idealnie to ująłeś.
"A co to?" zaciekawił się przyjaciel, oglądając z uwagą mapę.
- Wampiry... zasrane, relikty po koniunkcyjne...
"Ej. Ale o tym to teraz książki piszą co nie? Ni to romans ni to horror..."
- No właśnie! Jakieś trzy tysiące lat temu to było by wyzwanie, górowała w nich chęć do mordu i nie odpuszczały, a teraz to jakbyś zasrane kurwaa muchy packą trzepał!
"Leo zaraz cię walnę, przestań się drzeć bo obudzisz Mayę, a z nią nie jest aż tak dobrze jak się wydaje." wymigał, naglę poważniejąc. Widać było że się martwił. "Skoro ty nie masz ochoty na te, jak to ująć po twojemu... "Ścierwa" to może pogrupuj to jakoś? Może jest ktoś komu sprawia przyjemność zabijanie ich?"
- W sumie... To by nawet dobry pomysł był...- mruknąłem, wstając.- To ja idę bawić się tym lepszym, a ty tu siedź ze swoją kruszynką.
Złapałem broń i amunicję, jednak przy drzwiach się zatrzymałem i rzuciłem do przyjaciela:
-A no i połamałem twój miecz, sorki...- mruknąłem, szybko wychodząc.

Dobijanie niedoróbek szło najlepiej w pojedynkę. Niezawodna broń na materię była perfekcyjnym narzędziem jeśli nie chciało się szukać kołków, srebrnych grotów i różnych trucizn na poszczególne stwory. Rozwalała wszystko na drobniutki maczek, który w sumie można było by porównać do wymiocin jakiegoś stwora o gardle przypominającym maszynkę do mięsa mielonego. Szybka w obsłudze, z tłumikiem... Nie było na co narzekać. Poza tym, wiele podróbek samo wynosiło się tam gdzie powinno, zostawiając szkołę czystą.
Kiedy skończyłem swoją "zmianę", postanowiłem zajrzeć jeszcze do biblioteki. Chciałem wypożyczyć jakiś ciekawy horror żeby się odstresować wieczorem.
*Żeby tak nisko upaść, by zabijać wampiry... dobrze, że tego syfu już coraz mniej na tej planecie...* myślałem, idąc.
Kiedy wszedłem do biblioteki, zauważyłem, że nie ma w niej nikogo. Nie dziwiło mnie, że nikt nie miał ochoty czytać książek akurat w tym czasie, ale ktoś do cholery powinien pilnować tego zbioru. Było tu mnóstwo ciekawych egzemplarzy książek i zwojów więc takie pozostawianie tego zabytku było przerażająco nieodpowiedzialne ze strony opiekuna tego miejsca.
Skierowałem się do oddzielnego pomieszczenia, przeznaczonego dla opiekuna, ale nikogo tam nie było oprócz flaczków, fragmentów kości i porozrzucanych kilku książek. Nagle pod biurkiem coś zaskomlało. Odruchowo wyciągnąłem broń, ale jak się okazało było to szczenie. Niespodziewanie do biura wpadła jakaś kobieta.
-Matko Boska!- wrzasnęła na mój widok.
-To już tak było.- odparłem szybko.
- Aaaa... ale przecież!
-Taki widok jest wszędzie dookoła, przyzwyczaj się.- walnąłem bez jakichkolwiek emocji do kobiety Różnica wieku nie przeszkadzała mi mówić do niej po prostu na TY.
-Ale... co to za szczenie?
-Mi się nie pytaj było tu. A tak przy okazji to wypożyczam sobie tą książkę, a sprzątaniem tu zajmuje się ktoś inny.
- Eee... Wiesz, mam alergię na psy, a Marcus właśnie go kupił, nie dał mu nawet imienia...- zaczęła kobieta, zasłaniając usta dłonią po chwili się jednak przełamała.- Skoro go znalazłeś, to może...
- Nie! Do cholery, czy ja wyglądam na niańkę?!
- Jest już po połowie czerwca, nie jestem w stanie załatwić mu opiekuna do zakończenia roku. Ponad połowa uczni już zapewne. ma jakieś plany, z resztą... - nie pozwoliłem dokończyć.
- Po połowie czerwca?! Który dzisiaj jest?!- wrzasnąłem.
- Ale uspokój się, wystarczyło powiedzieć.- bąknęła kobieta, najwyraźniej czując się niekomfortowo kiedy wpatrywałem się w nią wyczekująco z bronią w rękach. Szybko ją schowałem.
- Który jest dzisiaj, pytam po raz kolejny.- powiedziałem dobitnie.
- Dziś jest 23 czerwca.- odparła niepewnie.
- Że co?! To jakiś pieprzony żart!
- Ale...- jęknęła a szczenie usiadło przede mną wpatrując się mi prosto w oczy.

http://images.sodahead.com/polls/000213379/polls_black_hayate_2_0209_838001_answer_8_xlarge.jpeg

- On czy ona?- zapytałem, wzdychając.
- Samiec...
- Nie będzie młodych w przyszłości... Dobra. Zostawiam książkę i wezmę te gapiącą się we mnie kupkę mięśni i futra.- mruknąłem niezadowolony. 
Nie miałem czasu aby zdobyć cokolwiek innego na czas. Wziąłem psa pod rękę i bezceremonialnie wyszedłem.

Kiedy dotarłem do pokoju okazało się, że Rafael gdzieś mi wyparował.
*Zapewne jest u Inez.* pomyślałem *Stan psychiczny Mayi go martwił. Mam więc nieco czasu...*
Dopadłem do szafek i zacząłem je przeszukiwać w poszukiwaniu jakiejś wstążki. Znalazłem niebieską.
- Nie jest tak źle...- mruknąłem do siebie.- Chodź tu stworze.- walnąłem do psa, a on zamiast posłuchać to po prostu, perfidnie przede mną usiadł, patrząc tak jak w bibliotece.
Założyłem mu kokardę i posadziłem z powrotem w miejscu gdzie usiadł. Nie wiedziałem dlaczego, ale wiązanie kokard ozdobnych wychodziło mi poniekąd dobrze i było nawet przydatną umiejętnością.
Przeładowałem broń na zwykłą amunicję, przebrałem się w czyste ubrania i jakoś tak wyszło że zasnąłem.
Obudziło mnie szarpanie za ramie. Był to Rafael. Maya siedziała na podłodze, głaskając psa.
"Leo co to jest?" zapytał.
- No... dzisiaj jest 23 czerwca i wiesz...
"Leo przecież już ci to mówiłem, że nic nie chcę!"
- Raz w roku chociaż mogę sprawić ci przyjemność co nie? Poza tym chyba lubisz zwierzęta.
"Uwielbiam, jest wspaniały, ale obawiam się go w połączeniu z tobą." wymigał, uśmiechając się z tym dziwnym błyskiem w oku.
- Dam se radę. Tylko go jakoś nazwij. - mruknąłem.
Rafael złapał kartkę i po chwili podsunął mi ją pod nos. Pisało na niej Black Hayate.
- To żeś wymyślił.
"Tak ma być."
- Niech ci będzie to twój zwierzak.- bąknąłem po czym zerknąłem na psa. 
Żałowałem że to zrobiłem.
http://www.edwardelric.com/episodes/13-BONUS-happypuppy.png 
Widok sikającego psa mnie wkurzył.
-Ty gno...- urwałem bo Maya nie spała.
Złapałem broń i zacząłem strzelać do psa. nawet nie spostrzegłem kiedy Rafael zrzucił mnie z łóżka!
- Co ty... Czyli już ci lepiej- stwierdziłem, będąc przygnieciony do podłogi. Dostałem przez łeb, a pies czekał nieruchomo pod ścianą, patrząc na nas bez jakiegokolwiek ruchu.
"Leo ja cię kiedyś rozszarpię." wymigał Rafael, wstając ze mnie i zbierając przestraszoną Mayę.
- Wiesz, że nie pudłuje.- ściąłem wychodząc do kuchni.

http://images2.wikia.nocookie.net/__cb20090425025219/fma/images/4/40/BlackHayateFirstLesson.jpg

Alexander

- Stracicie cały dzień w łóżku – powiedziałem, uśmiechając się na widok ich zdumionych twarzy
- Ale… naprawdę jest tak późno? – zapytała Osai
- Tak – potwierdziłem
Esme chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tym samy momencie obu dziewczynom zaburczało w brzuchach.
- Dobra, szykujcie się i wychodzimy – powiedziałem stanowczo – Wszyscy już na was czekają
- Co? – zdziwiła się Esme
- Kto na nas czeka? – dodała Osai
- Ja, Maya, Eve i Inez – wyjaśniłem
- Ale… Dlaczego?
- Bo chcemy zjeść razem obiad i wy też jesteście zaproszone – odparłem zwięźle – I nawet się nie próbujcie wymigać bo widzę, że jesteście głodne – dodałem z uśmiechem

(Osai? Esme?)

Osai

- Jaki słodziak - pisnęła Esme
- Ogarnij się - mruknęłam.
Kątem oka popatrzyłam na malucha, który zaczął przebierać małymi łapkami w moją stronę. Usiadłam na ziemi, a kotka wspięła się po mojej nodze i usiadła na niej. Zaczęłam ją głaskać kiedy do pokoju wszedł Alexander
- Emm.....ten....- zamilkłam - Masz klucz? - dodałam szybko i wstając, odłożyłam powoli kotkę
- Tak... - powiedział.
Esme szybko złapała klucz
- Dzięki! - krzyknęła, wybiegając z pokoju.
- Jeszcze raz dzięki - uśmiechnęłam się - No może się jutro spotkamy, a może i nie - dodałam i szybko przytuliłam go na pożegnanie, zamykając za sobą drzwi. 
Esme już otworzyła pokój więc weszłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Esme już leżała na swoim łóżku. Omijając ją, poszłam pod prysznic.Wychodząc, wytarłam się i przebrałam w piżamę. Otworzyłam okno na noc i położyłam się spać.
Obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Esme? - zapytałam szybko, ale nie odpowiedziała więc rzuciłam w nią poduszką.
- Czego?! - mruknęła zaspana
- Otwórz - machnęłam ręką w kierunku drzwi- 
- Dobra - burknęła wstając.
Zgarnęłam leżącą obok mnie szczotkę do włosów i zapięłam włosy w kok. Esme zaczęła tam coś gadać więc wstałam i poszłam tam.Widząc Alexandra burknęłam:
- Chłopie, która godzina?
- Popołudnie - odpowiedział szybko
- CO?! - wykrztusiła z siebie Esme

(Alexander?)

środa, 24 lipca 2013

Alexander

- Już ósma – powiedziałem, patrząc nie na zegarek, a na niebo nad nami
- W takim razie wracajmy do pokoju – powiedziała Osai – Jestem zmęczona
- W porządku. Odprowadzę was – odparłem z lekkim uśmiechem
Poszliśmy do szkoły. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami pokoju dziewczyn pojawił się mały problem.
- Esme, masz klucz? – zapytała niepewnie Osai
- Ja? Przecież to ty go miałaś – odparła z wyrzutem Esme
- Cholera! Nie mam go – zawołała Osai
- Spokojnie – powiedziałem cicho – Chodźcie do mnie. Zaraz coś zaradzimy.
Zaprowadziłem dziewczyny do mojego pokoju. W środku nie było Inez. Na fotelu siedziała tylko Nala i miauczała cichutko.
- Poczekajcie tu – poprosiłem – Zaraz przyniosę zapasowy klucz

(Osai? Esme?)