sobota, 22 lutego 2014

Rafaello

Kiedy tylko Leo wyszedł z czerwonym odciskiem mej dłoni na policzku, usiadłem na fotelu chowając twarz w dłoniach. Nadal nie rozumiałem, dlaczego zmieniał te swoje maski i drażnił mnie nimi. Moja cierpliwość była na skraju wytrzymałości. Wyprostowałem się i wygodnie oparłem plecami o oparcie fotela, pocierając palcami swą skroń, oraz główkując, co by tu teraz zdziałać. Zerkałem też na tę jego połamaną gitarę. Grał jedynie zawsze gdy jego wredota była zaspokojona, oraz gdy był w dobrym humorze, co się akurat rzadziej zdarzało. Powoli wstałem i ukucnąłem nad złomem pozostałym po instrumencie, chwyciłem strunę i zacząłem szukać w pokoju laptopa. Znalazłszy go, zamówiłem Leośkowi taką samiutką gitarkę, jaką mu zniszczyłem. Odłożyłem sprzęt, schowałem strunę do kieszeni i wyszedłem biorąc głęboki oddech.
Wszedłem bez pukania do pokoju Inez, wiedziałem dokładnie, że każda minuta może przeważyć szalę i nasze starania pójdą na marne. Zaraz po otwarciu drzwi, wpadła na mnie cofająca się właścicielka lokum. Szybko ogarnąłem swój umysł, gdy zauważyłem co tak naprawdę się dzieje i postarałem się zdziałać cokolwiek... W efekcie anioł spał a ja wściekły na Leo i zawzięty na to przeklęte antidotum głośno parsknąłem. Stałem zamyślony przez kilka minut, po czym poprosiłem by Inez pilnowała dziewczynek a ja sam zaciągnąłem sobie jej sługę do kuchni. Usadziłem go solidnie na krześle i przytwierdziłem do niego kolejnymi odpowiednimi linami. Przysunąłem go z krzesłem do ściany, po czym wyjąłem wszystkie noże i ułożyłem na stole od najmniejszego do największego, połyskującym ostrzem zwrócone do anioła. Następnie wybudziłem go i usiadłem naprzeciw jego osoby.
-Dostaniesz w twarz.- rzekł groźnie, gdy jego grzywka przysłoniła mu oczy.
„Nie” odmigałem i przypiąłem mu ją na czubku głowy za pomocą różowej spineczki Mayi, leżącej na stole.
-Obiecuje Ci, że oberwiesz i to solidnie. Nawet Twój przydupas Cię nie pozna!
„Spoko.” odparłem udając rozleniwienie, po czym najmniejszy nożyk wbiłem głęboko w krzesło pomiędzy jego rozszerzonymi nogami.
-Pojebał* Cię do końca?!- ryknął.
„Porozmawiajmy o antidotum.” zaproponowałem patrząc mu w jego rozzłoszczone oczy.
-Nigdy. Chyba, że mnie wypuścisz.- wywrócił oczami.- To oczywiste.- na te słowa złapałem kolejny nożyk i wbiłem go w ścianę dwa milimetry przy jego uchu.
„Jestem coraz bliżej Ciebie...” zauważyłem.
-Nie rusza mnie to.- odparł wytykając mi język prowokacyjnie. Złapałem więc jeden z największych noży i przystawiłem mu go do gardła mierząc go wzrokiem...- No dalej, oboje wiemy, że nie jesteś w stanie tego zrobić. Nigdy byś nie potrafił i potrafić nie będziesz, ha ha ha!
Anioł się śmiał a ja mocniej zacisnąłem dłoń na drewnianym członie noża, mrużąc oczy. Cofnąłem nieco dłoń, gdy po cichu odwiedziła nas Inez.
-Rafa... Mieliśmy przeczekać atak.- przypomniała widząc nasze nietypowe położenie.
„Spokojnie, nic się nie stanie.” wyjaśniłem, kierując się nadzieją.
-Nie był bym tego taki pewien, he he he! I tak nie zdążycie, jesteś zbyt głu*i by cokolwiek wiedzieć!- śmiał się chaotycznie Alex.
-Milcz!- uniosła się na niego Inez ze łzami w oczach, widocznie wszystko ją przerastało.
„Zostaw nas samych...” poprosiłem a ona tylko trzasnęła drzwiami, wykonując mą prośbę.
-No to dalej bawimy się w Pana Dobrego i Złego Anioła, który Ci i tak wczepie, hę? - zapytał irytująco.
Nie miałem ochoty odpowiadać. Wstałem więc, podniosłem trzy talerze i po kolei rozbiłem je na jego głowie.
„Mówisz więc?” zapytałem.
-Pogięło do reszty?-odparł pytaniem na pytanie.
Złapałem więc dzbanek i dla odmiany go zbiłem mu na głowie. Kilka szkiełek zabarwiło się na czerwono, ale anioł zaczął się tylko śmiać jak opętany. Nadal nie miał ochoty rozmawiać. Byłem wściekły na niego, miałem ochotę rozszarpać sam siebie by mieć spokój, jednak wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Serce mi się kroiło, ale Alex nie pozostawiał mi wyboru... Złapałem go za włosy podnosząc głowę i pociągnąłem największym ostrzem po policzku.
-Co ty...?! Wal się!- zaczął krzyczeć i wyrywać.
„Mów.” wymigałem zaplatając ręce na piersi, jednocześnie trzymając nóż.
-Nie, dopóki mnie nie wypuścisz.- upierał się z tym swoim dziwnym uśmiechem. Wyglądał potwornie. Był całkowicie niepodobny do siebie.
Wyszedłem więc pospiesznie do pokoju, uprzednio jednak zabierając noże, którymi atakowałem go na stół.
„Inez to na nic. On jest jak psychopata!” wymigałem siadając obok niej. Nie zauważyła, że cokolwiek migałem. Siedziała z ukrytą twarzą w dłoniach, szlochając. Szturchnąłem więc ją palcem a gdy podniosła zapłakaną twarz, bezzwłocznie ją przytuliłem. Wyglądała na zmęczoną, co mnie wcale nie dziwiło, jednak widok jej łez był okropny. Nigdy nie widziałem by tak rzewnie płakała. Zacząłem ją jedną dłonią gładzić po plecach a drugą po głowie.
-Powiedział coś?- zapytała nie odrywając głowy od mego ramienia, a ja zaprzeczyłem ruchem głowy tak, by mój podbródek ocierał się o nią, by znała odpowiedź.- Więc co teraz zrobimy?- rozkleiła się po chwili na nowo. Odsunąłem ją od siebie i otarłem krystaliczne łzy z jej policzków, po czym przyrzekłem, że nie spocznę dopóki sam nie zginę, albo dopóki nie pomogę Eve. Poleciłem jej, by się przespała a ja dokończę sprawę z Alexem, po czym gdy ta się położyła, wróciłem do kuchni. Zaraz po otwarciu drzwi usłyszałem:

- No nareszcie, lać mi się chce!- uniósł się.
„Lej w majtki, nie obchodzi mnie to.” odparłem migając, po czym usiadłem naprzeciw niego.
- Powaliło was wszystkich do końca...- wywrócił oczyma.
,„Jeżeli powiesz mi skład antidotum, to obiecuję, że w spokoju się załatwisz.” zaproponowałem.
- Po moim trupie!- napluł mi na twarz.
Westchnąłem głęboko ocierając jego ślinę rękawem, po czym zacząłem sprzątać całą kuchnię, aż znalazła się w stanie bez skazy i wyszedłem, uprzednio usypiając anioła. Poprawiłem kołdrę Inez oraz dziewczynkom i wyszedłem do siebie. Było nieco przed północą. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz i zerknąłem na bałagan zdobiący podłogę. Powoli osunąłem się na kolana i zacząłem sprzątać strzępki gitary. Wpadły aż pod łóżko, pomiędzy... książki?!
Błyskawicznie zacząłem je wygarniać spod łoża. Byłem zaskoczony. Co prawda nie były to książki a zeszyty. Wiedziałem, że Leo lubi czytać, ale nie wiedziałem, że tyle rękopisów tam skompletował! Masa zeszytów z dziwnymi notatkami mego sługi, z tym jego charakterystycznym pochyłym i zakręconym ozdobnym pismem, które zawsze mnie przerażało. Niestety wiele zdań było praktycznie bez ładu i składu a na dodatek wszystko co chwilę się komplikowało, przeczyło samo sobie a nawet mieszało w taki kocioł, że po zwykłym wyrazie „Należy” nie dało się zrozumieć nic poza kropką kończącą zdanie, która tak naprawdę kropką być nie musiała. Wytrzeszczyłem oczy na pergamin i zasiadłem z kilkoma zeszytami przed biurkiem. Zeszytów było idealnie piętnaście, ukrytych w książkach, stanowiących niepozorne ramy. Po wydobyciu takiego zeszytu, nieźle trzeba było się natrudzić, by nie uszkodzić notatek. Nie wiem, po co to robił, ale ponad połowa kartek była pozginana w dziwny sposób. Każde zagięcie albo rwało kartkę obok albo zaczynało mazać czarny tusz, który, mimo iż już od dawna był zaschnięty, nadal wydawał się płynny!
Rozbroiwszy jeden z nich, począłem rozmyślać, co to może znaczyć...
***

Kilka godzin później zabrałem się za trzeci zeszyt, nie wiedząc nadal, co znajdowało się w dwóch poprzednich. Jego pismo było mieszaniną gotyku pisanego piórem oraz jakichś innych bohomazów, co wcale nie było łatwe do odszyfrowania. Enigma przy tym to była bułka z masłem. Wkurzony zacząłem krążyć po pokoju, nie mając już żadnego pomysłu jak to rozszyfrować. Rozplątanie pięciu pierwszych kartek zajęło mi prawie pół godziny! Zirytowany w końcu rzuciłem zeszytem o ścianę, po czym sam nie mogłem uwierzyć własnym oczom... Zeszyt rozsypał się z okładki a gdy spadł na podłogę, okazało się, że kartki nie tyle co były pozaginane a umiejętnie sklejone i złożone w jeden, wielki arkusz papieru! Wytrzeszczając oczy podszedłem do kartek, nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Całość była jeszcze bardziej pogmatwana niż poprzednio! Westchnąłem padając przed tym na kolana, po czym wziąwszy w swe dłonie krawędzie papieru, rozciągnąłem go na podłodze. Nie wiedząc zbytnio, co zrobić, zacząłem składać kartę w różne sposoby, niestety nic nie mogąc wskórać...
Dopiero nad ranem przyszedł przełom. Jakimś cudem kilka bohomazów się pokryło, tworząc zarys mapy całego świata. W tym momencie nie mogłem już kompletnie się w tym połapać. Złapałem się za głowę widząc jak wielka ilość notatek zapełnia morza i kontynenty, jak starannie ciągnięte pióro zakreśla każdą rzekę z dokładnością i precyzją chirurga... Teraz zrozumiałem, dlaczego był tak dobry z geografii. Skubany!
Kiedy w końcu odszyfrowałem, co gdzie pisze, było już południe następnego dnia a do pokoju ktoś zapukał. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Inez, której twarz była pobladła od stresu i braku możliwych opcji działania.
-Znalazłeś coś?- zapytała patrząc na mapę.- Co to jest?
„To cuda spod łóżka Leo. I wiesz, co? To mapa z jakimiś dziwnymi opisami miejsc, gdzie znajduje się, jaki składnik.” odparłem z lekką ulgą.
- Szkoda, że nie ma przepisu na antidotum dla Eve..- westchnęła głęboko.
„To dopiero jeden zeszyt z piętnastu.”
- Że co?- zdziwiła się.
„Ten był z mapą a tamte są całkowicie inaczej poskładane. Nie wiem jak je otworzyć, może masz pomysł?” zapytałem z iskrą nadziei w oczach.
Na szczęście Inez zgodziła mi się pomóc. Wykończone dziewczynki, Eve jadem a Maya stresem, spały dość spokojnie. Wkrótce wykombinowaliśmy, że do otwarcia pierwszego zeszytu potrzeba czterech dłoni. Jednak w nim nie było jednego dużego arkuszu a wiele małych. Przeszukaliśmy prawie wszystkie zeszyty pobieżnie aż w końcu, dzięki Bogu znaleźliśmy wzmiankę o Wampirach. Widząc długaśną listę składników i skomplikowany przebieg samego sporządzania eliksiru, dziewczyna załamała ręce. Tylko dwa składniki zgadzały się z mapą, niestety jedynie dwa na niej były, a mianowicie Ząb i Pazur Śnieżnego Wilkołaka.
Przełknąłem głośno ślinę, widząc gdzie można je znaleźć i cisnąłem poduszką w ścianę z całej siły. Czekał mnie wyjazd na Grenlandię, do jakiejś Cieśniny Kamanu Deretei. Takiego miejsca nie było na żadnej mapie, którą dotychczas miałem w rękach, nie wiedziałem czy dane są prawdziwe i brakło mi czasu na podróż. Przeanalizowawszy jednak wszystko dokładnie w przeciągu kilku minut wymigałem:
„Udam się tam po ten pazur i kieł. Ty zaczekasz w szkole, zaopiekujesz się dziewczynkami i oświecisz Leo, jeśli wróci, że się tam udałem. Powiesz mu też, że nie ma za mną iść. Musisz strzec innych przed Alexem i znaleźć resztę składników.” wymigałem, poważnie patrząc jej w oczy

- Nie puszczę cię samego! I to jeszcze do krainy skutej lodem!- uniosła się.- Nie chcę by tobie też się coś stało!
„A ja nie zniosę myśli, że mogłem pomóc w uleczeniu Eve, a siedziałem bezczynnie. Zostań.”
- Nie ma mowy! Znajdę szybko opiekunkę dla Mayi a Eve przeniosę do skrzydła szpitalnego.- odparła.
„No a co z Alexem?”
- Oddam go do izolatki.- westchnęła a z jej oka popłynęła łza.
Objąłem ją wówczas szybko ramionami i zacząłem kołysać delikatnie. Czułem jak jej łzy płyną mi po szyi i nikną pod kołnierzykiem koszulki, jak moje serce ogarnia nieziemska żałość i ból. Nie byłem w stanie nic wymigać, wiedziałem, że to nic nie da. Jednak teraz musiała być silna dla trójki przyjaciół. Musieliśmy zaś jeszcze ogarnąć Alexa. Prawą dłonią zacząłem gładzić czubek jej głowy, chcąc ją pocieszyć. W końcu po pewnym czasie mi się udało.
„Wiem, że to dla ciebie trudne. Ja zajmę się ogarnięciem wszystkiego z Alexem a ty dziewczynkami, dobrze? Potem weź tylko bardzo ciepłe ubrania i broń, po czym szybko się wynosimy.”
- Dobrze...- odparła zmęczonym głosem. Byłem pełen podziwu, że wytrzymywała tak długo, że nadal chciała walczyć.
Powoli podnieśliśmy się z podłogi i zabraliśmy do pracy.
***

Gotowi spotkaliśmy się przed teleportem. Na szczęście szkoła była coraz bardziej wyposażona... w pradawne środki do działań i nauki. Chcąc nie chcąc, jakoś trzeba było się tam dostać a to był najszybszy sposób. Wzięliśmy głębokie oddechy i udaliśmy się w stronę wirującej wkoło w ramie, płynnej tafli szkła.
Znalazły się na drugiej stronie, dostałem niesamowitego szoku. Nie spodziewałem się, że aż tak będzie tu zimno i że będę tu z jakimś przechodzonym, nieźle stępionym mieczem. Żałowałem, że nie kupiłem sobie nowej broni po tym, jak Leo zniszczył mą ukochaną w naszej obronie. Znajdowaliśmy się nad wielką, lodową rozpadliną, w którą zaczęliśmy powoli się zagłębiać. Panujący wewnątrz mrok był nieprzenikniony i gęsty jak nigdzie. Nie wiało tu i nie padał śnieg. Jedna czarna nicość, a pośrodku my dwoje, skąpe źródło światła i masa płyt lodowych. Wędrowaliśmy w głąb po wąskiej ścieżce, aż ta zaczęła wić się w idealnym poziomie. Powietrze tutaj było niezmiernie rzadkie i utrudniało oddychanie. Nigdy nie przypuszczałem, że tak bardzo znienawidzę śnieg.
Maszerowaliśmy tak, aż zegarek nie wybił godziny osiemnastej. Byliśmy zmarznięci, więc zdecydowaliśmy się trochę odpocząć. Owinęliśmy się śpiworem w kącie, pomiędzy wielkimi bryłami lodu. Siedzieliśmy ciasno przytuleni do siebie, nie było praktycznie, z czego rozpalić ogniska, więc chcieliśmy wykorzystać każdą możliwą okazję do złapania ciepła. Szczelnie otuleni materiałem, rozgrzewaliśmy się jedynie ognistym sztyletem dziewczyny...
Zapowiadały się długie poszukiwania.