sobota, 16 lutego 2013

Leonardo - event

Nienawidzę tej roboty... Po prostu nienawidzę współpracować! Łowca przecież zawsze jest zdany sam na siebie a tu mam współpracować z gołębiem... Gdyby nie Rafaell, nie było by mnie tu.
Szliśmy już dość długo aż w końcu trafiliśmy na rozwidlenie drogi.
-No to my pójdziemy w jedną stronę a wy w drugą, może?- zapytał Alex.
-Spoko.- mruknąłem. Nareszcie spokój. Nie żebym nie cierpiał ich ale nienawidzę jak nosi mnie anioł... Zepsuto mi tym humor.
Gdy byliśmy już daleko od rozwidlenia Rafaell zapytał:
"Leonardzie a co, jeżeli ona nie wie co mi jest?"
-Musi coś wiedzieć.
"Skąd masz pewność?"
-Nie mam. Ale mam przeczucia.
"Nie ufam jej."
-I bardzo dobrze.- odparłem ale Rafaell nie miał wcale humoru.- Masz doła?
"Nie. Cieszę się, że jakoś się przydam, że nie muszę siedzieć bezczynnie."
-To co ci jest?
"Martwię się, że bardziej zaszkodzę niż pomogę."
-To się nie martw bo ja na to nie pozwolę.- walnąłem z uśmiechem a przyjaciel go odwzajemnił.
Po pewnym czasie marszu miałem wrażenie, że coś nas obserwuje. Jak zwykle moja natura wzięła górę i musiałem to sprawdzić. Zwolniłem kroku i odbiłem w jakiś wąski korytarzyk. Przemknęło mi jakieś... białe pióro? Zdziwiłem się. Ruszyłem szybko za nim. Zdążyłem zobaczyć kontem oka białego ptaka ale coś mnie ogłuszyło i padłem jak długi na ziemię...
***

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Coś mnie ciągnęło przez jakiś ... pokój?
http://twojurlop.net/wp-content/uploads/2013/01/icehotel-lodowy-hotel-wewn%C4%85trz-3.jpg

-No bez jaj...- mruknąłem.
-Cicho siedź. Nie pogarszaj sytuacji. Tak za mocno cię ogłuszyłem więc byłeś nieprzytomny przez dwie godziny.- usłyszałem. Spojrzałem na to co mnie ciągnęło i mnie zatkało. Lodowy feniks.
-Puść mnie!- krzyknąłem.
-Bo co? Nic mi nie zrobisz. Jesteś związany, rozbrojony a ból głowy nie da ci się skupić.
-Głupia kura.
-Nie szalej bo będzie gorzej.- odparł ptak i walnął mną o ścianę.
-Słabo kurczaczku, słabo...- mruknąłem a ptak powtórzył akcję. Poczułem, że więzy się o coś zaczepiły i nieco poluzowały. Jeszcze kilka razy i się uwolnię.
-Cienko. Na tyle cię tylko stać?- zapytałem z zadziornym uśmiechem. Ptak jednak zmienił taktykę. Rzucił mną pod innym kątem i usłyszałem chrupnięcie.
-Ups... Złamałeś rękę i dwa żebra. Nie radzę mnie dalej podpuszczać bo może z ciebie nic nie zostać.
-Choler*.- syknąłem. A tak blisko było.
-Twój przyjaciel ma lepszą kulturę.
-Ani się wasz go ruszyć.
-Ja nie ale coś innego chętnie. Oj będziesz miał co zbierać, oj będziesz.
-Rozszarpię cię na kawałeczki a zaś...- przerwał mi
-A zaś co? A zaś nic. Bo Rafalla już nie będzie. Jak chcesz go jeszcze zobaczyć to siedź cicho i współpracuj.
-Co wy żeście się na tą współpracę tak uparli wszyscy. Na mózg wam padło czy...- nie zdążyłem skończyć bo ptak wrzucił mnie do jakiejś lodowej dziury.
-Chwilkę sam posiedzisz a zaś się zabawimy. Pamiętaj, że za twoje wybryki on cierpi.- powiedział i odleciał.
"Nich go tylko coś ruszy a rozwalę cały ten lodowy labirynt raz a porządnie. Nieważne jak, ale rozwalę! Po prostu rozwalę!" myślałem wściekły. Po chwili jednak pomyślałem o Rafaellu. Sokoro ja się dałem podejść to co z nim? Teraz z tymi lukami w pamięci nie wygląda to za dobrze. I dlaczego to on ma cierpieć za moje wyskoki? I... jak to go nie będzie? Przecież to nie tak miało być. On miał być moim panem a ja miałem go bronić. Miałem o niego dbać. A ja sobie siedzę w jakiejś kwadratowej, lodowej dziurze i nie mogę wyjść mu pomóc.
Podniosłem się i rozejrzałem. Nie było nigdzie cieni. Tak zaprojektowano jaskinie aby ich wcale nie było. Nie ułatwiło mi to sprawy. Na dodatek rzeczywiście nie miałem broni i bolała mnie głowa. Ściany były perfekcyjnie wyszlifowanym lodem więc nawet gdybym się rozwiązał to bym nie wyszedł. Tak źle i tak niedobrze. Mogłem jedynie czekać...

Po jakiejś godzinie przyleciał feniks.
-Już po wszystkim. Zbieraj się.
-Jak go tknąłeś...- nie skończyłem bo mi przerwał.
-Już za późno. Jesteś sam.
-Jesteś martwy.- wysyczałem.
-Ha ha!- zaśmiało się ptaszysko ścinając mnie długim ogonem z nóg. Nieźle przedzwoniłem głową o lód.- Masz szczęście. Obejrzysz zaś sobie wszystko. Ale najpierw pani pozwoliła mi się z tobą zabawić.- zwierzę złapało mnie za nogę i wyrzuciło z pułapki.
Potem zaczęło atakować. Mogłem jedynie stosować uniki co mnie potwornie drażniło! Jednak w pewnym momencie przekręciłem się tak, że ptak rozerwał to co mnie unieruchamiało. To nic, że rozwalił mi trochę plecy. Ważne, że miałem ręce i mogłem wiać. Nikt mnie tak jak dziś nie upokorzył.
Niezbyt wychodziła mi ucieczka bo feniks doskonale znał tunele a ja biegłem na oślep. Żebra i ręka nie pomagały. Ale musiałem znaleźć przyjaciela. Tylko to się liczyło. Już tyle razy go zawiodłem. Tym razem nie chciałem... tak wyszło.
W końcu stwór mnie dopadł i zaczęliśmy walczyć. Miał przewagę wzrostu, masy, siły... We wszystkim. W końcu nie dałem rady...
-Wygrałem. I jakie to uczucie? Nie masz już nic. Zabrałem ci nawet honor.
-Honoru nie jesteś w stanie mi odebrać.- wychrypiałem, podczas gdy ptak przyciskał mnie za gardło do ziemi.
-Ha ha... bardzo śmieszne. No ale obiecałem ci, że zobaczysz jak skończył twój przyjaciel. Powiem ci na wstępie, że nawet nie próbował walczyć...- ciągnęło ptaszysko.
Nie słuchałem go. Nigdy nie dopuszczałem do myśli, że Rafaella może nie być. Że tak po prostu... Nigdy się nie bałem i nigdy nie byłem tak bezsilny. Ptak urzeczywistnił wszystkie moje lęki. Zacząłem się bać o przyjaciela, nigdy nie byłem tak bezsilny jak dziś. Zawsze udawało mi się wymyślić jak mu pomóc a teraz byłem bezsilny... Nie mógł umrzeć... Po prostu nie mógł...
Tak kalkulowałem wszystkie sprawy nie zważając na to dokąd ciągnęło mnie ptaszysko. Zacząłem wracać wspomnieniami do czasu kiedy jeszcze nie tracił pamięci. Tak bardzo chciał iść gdzieś do szkoły. Tak bardzo nienawidził samotności. A teraz chętnie by z tej szkoły odszedł gdyby nie przyjaciele, chętnie wybierał samotność by się nie narzucać, by nie obciążać kogoś swoimi problemami.
A ja nie potrafiłem mu tej cholerne* pamięci przywrócić!
Ptak wrzucił mnie do jakiejś sali. Na jej środku stało wielkie lodowe lustro. Zwierzę zostawiło mnie samego. Na powierzchni lustra pojawiła się wizja. Widziałem przyjaciela unikającego ciosów zadawanych... ode mnie?! Doznałem szoku... Ta jędza... Nie mogłem na to patrzeć. uklęknąłem przed lustrem i oparłem czoło o lodową podłogę. To nie było fer. Wiedziałem, że Rafaell by mnie nie zabił. Nawet jeżeli ten ktoś wyglądał tylko tak jak ja. Nie mógł by tego zrobić... Uniosłem głowę i zobaczyłem przyjaciela leżącego z na śniegu, który błyskawicznie barwił się na czerwono.
po chwili lustro się roztopiło a za nim był...
-Rafaell.- jęknąłem podchodząc do niego. Był taki biały... Taki zimny...-Już jestem... Już jestem przy tobie...- szepnąłem biorąc go w ramiona. Po prostu się przytuliłem...

(Niech nikt nie kończy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz