wtorek, 25 czerwca 2013

Leonardo

-Panowie, czy to ładnie tak traktować małą dziewczynkę?- zapytałem drwiąco widząc co "Zacna Rada" wyczynia z bezbronnym dzieckiem.
-O... Jak pięknie. Dwoje na raz.- uśmiechnął się mężczyzna.
-Pewnie. Wraz z kolegą zaraz dostaniecie po mordzi* i będzie spokój.- wypaliłem chociaż wiedziałem, że wcześniej to ja oberwę od nich.
-Nie rzucaj się tak. Samuel Meritere powiedział, że rozprawi się z tobą raz a porządnie, kończąc jednocześnie to co zaczął.- odparł mężczyzna podciągając rękawy czarnego płaszcza. Jego towarzysz nie zrobił tego, gdyż trzymał zgiętą z bólu Mayę.
-Cholerni...- zacząłem ale nie skończyłem. Wkurzony na palantów bez żadnego ostrzeżenia zacząłem strzelać do nich materią.
Robiąc to zszokowałem sam siebie... Myślałem, że to i tak nic nie da ale jak się okazało biała materia ich raziła. Nie tak jak kiedyś...
"Zasrańcy, wzmacniali się czarną magią..." pomyślałem po czym podbiegłem do dziewczynki.
-Żyjesz?- zapytałem delikatnie podnosząc ją z ziemi. Delikatnie jak na mnie.
-Ał...-jęknęła ze łzami w oczach.
-Czym cię zaatakowali?- zacząłem wypytywać.
-Nie wiem... ja... nie widziałam!- pisnęła krzywiąc się.
-Aż tak boli?
-Tak!- wrzasnęła po czym zaczęła płakać. Wyjąłem magazynek i dałem jej jeden nabój z białą materią.
-Trzymaj go przy sobie dopóki nie stanie się przezroczysty.
-Po co...- jęknęła. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem w stronę szkoły.
-Zapewne zaatakowali cię czarną magią więc biała powinna ją wchłonąć, teoretycznie.
-Teore... och...
-Nawet cię upilnować nie umieją.- mruknąłem chcąc zmienić temat.
Starałem się iść nie za szybko lecz również nie za wolno a jednocześnie tak by nikt nas nie zauważył. Musiałem znaleźć miejsce do odpoczynku, gdzie mógł bym się zając Mayą. Wybrałem fragment strychu. Można tam było wejść jedynie przez dach a samo pomieszczenie nie było naniesione na żadnej z map szkoły, które widziałem.
Do szkoły dotarliśmy bez przeszkód. Gorzej było wejść na dach.
-Musisz się mnie mocno trzymać.- poleciłem jej.
-Nie mam siły...
-Masz i nie gadaj.
-Nie mam.- upierała się.
-Więc Rafaell umierał na próżno?- zapytałem ją. Wiedziałem, że po tych słowach dziewczynka chociażby spróbuje.
-Ale tylko chwilę. Dłużej naprawdę nie dam rady.- odparła po dłuższym namyśle.
-No widzisz. A mi ta chwila wystarczy.- mruknąłem poprawiając ją sobie na rękach. Usadziłem ją tak, że trzymałem ją tylko lewą ręką. Prawa była mi potrzebna do wspinaczki.
Ruszyłem po gzymsie w górę. Początkowo małą chowała głowę w moim ramieniu ale zaś jakby się przełamała i zaczęła obserwować zmęczonym wzrokiem co robię. Gdy byliśmy już prawie na dachu, mruknąłem.
-Teraz musisz się mnie mocno trzymać. Potrzebuję obu rąk by przejść za rynnę dachu tak byśmy nie spadli i jej również nie urwali.
-Ale... tu jest tak wysoko...- szepnęła.
-Jesteśmy już prawie na górze.
-Boję się...
-Mayu, zgodziłaś się. Teraz nie ma odwrotu. Dalej, Rada idzie!
-Ale...
-Bez ale mi tu!
-Bo...
-Mayu do choler*! Mamy tylko do przejścia niecałe trzy metry, nachylone tak do ziemi tak, że z jedną ręką z grawitacją nie wygram. Musisz się trzymać!
-Dobrze...- jęknęła i objęła mnie mocno nogami i rękoma. Wiedziałem , że jest słaba więc starałem się wspiąć jak najszybciej. Na szczęście się udało. Gdy tylko znalazłem się na dachu, natychmiast złapałem mocno dziewczynkę i pomknąłem jak najszybciej do kryjówki.

-Ał...- jęknęła kiedy kładłem ją na podłodze.
-Spokojnie, już jesteśmy na miejscu.- mruknąłem rozglądając się.
-Dlaczego nie zabrałeś mnie do Alexa?- zapytała nagle patrząc na mnie zapłakanymi oczyma.
-Mam być szczery?- zapytałem a ona kiwnęła lekko głową potakując.- Bo dał dup*. Miał cię pilnować a nie...
-Nie jego wina, to ja...- powiedziała po czym wrzasnęła z bólu. Ledwo zdążyłem zasłonić jej usta dłonią.
-Weź jeszcze dwa.- mruknąłem wciskając jej kolejne naboje. Mała wzięła je do ręki po czym oddała mi pierwszy nabój, który jak się okazało stał się czarny.- Widzisz? Działa.
-Ale boli...- szepnęła zwijając się w kulkę. Usiadłem obok niej i okryłem swoją bluzą.
-Jeszcze trochę i ci przejdzie.
-Yhm...- mruknęła przymykając oczy. Po kilku minutach znów się odezwała.- Dlaczego mnie uratowałeś?
-Ech, to skomplikowane.
-Powiedz.
-Po prostu jestem to winny Rafaelowi. A teraz pozwolisz, że pomilczę bo i tak zużyłem już tygodniowy limit słów.
-Tygod... Że co?
-Nic. Śpij.
-Leo... nie jesteś zły... ja to wiem...- zaczęła znowu po jakichś dziesięciu minutach ciszy.
-Miałaś spać.
-Ale...
-Śpij.
-Tu jest zimno i twardo.- skrzywiła się.
-A boli?
-Już nie tak bardzo.
-No właśnie. Dobranoc.- mruknąłem. Przez cały dzień udawałem, że nic się nie stało i zaczynało mi już brakować ochoty na cokolwiek.
-Ale Leo, ja wiem, że...- zaczęła ale nie skończyła wziąłem ją na ręce i przycisnąłem delikatnie do piersi, okrywając jednocześnie bluzą.
-Teraz masz miękko i ciepło. Dobranoc.- mruknąłem już nieco zirytowany.
-Ach, z tobą...- odparła przymykając oczy.
Nawet nie wiedziała co tą krótką wypowiedzią zrobiła. Tak bardzo mi się z nim kojarzyła... Tak mi go brakowało... Odruchowo przytuliłem dziewczynkę do siebie. Zasnęliśmy oboje.

W nocy "coś" nagle przerzuciło mnie z jednego końca pomieszczenia na drugie. Maya dziwnym trafem nawet nie zauważyła, że śpi na podłodze. Impet z jakim napastnik we mnie uderzył, sprawił, iż broń wyślizgnęła mi się z rąk. Leżałem więc pod jakąś istotą w półmroku, nieuzbrojony, a na dodatek ciężar ciała stworzenia przyduszał mnie do ziemi tak, że nie mogłem nabrać powietrza do płuc. Dziwne pazury wbijały mi się w ręce. Niesamowicie istota kojarzyła mi się z dużym kotem, choć nie wiedziałem dlaczego... Po dłuższej chwili stwór zaczął powoli i jakby degustacyjne zamykać paszczę w okół mej szyi. Czułem każdy ząb, który wbijał mi się wszyję.
-Nie...- jęknęła nagle Maya. Obudził ją dziwny charkot stwora.- Zostaw go proszę...- zaczęła szeptać po czym niespodziewanie wyjęła cały magazynek białej materii z broni, który rozświetlił pomieszczenie. Próbowała się do mnie dobrać... puma! Co najmniej trzy razy większa od normalnej!
-Zostaw go, on jest przyjacielem!- pisnęła dziewczynka.
-Kimori, Maya ma rację. Puść Leonarda i idź się najeść czymś innym.- mruknął nagle ktoś, kto pojawił się znikąd za dziewczynką. O dziwo, wielki kot posłuchał.
-Proszę Pana... Co to było?- zapytała go dziewczynka.
-Kimori to ten kot, za którym poszłaś na strych, gdy się bawiłaś.
-Ale ten kotek był malutki!
-Ale to inny świat.- odparł spokojnie mężczyzna a ja wytrzeszczałem na niego oczy...- Nic ci nie jest?- zapytał się mnie nagle.
-Nie.- odparłem spuszczając nisko głowę.
-To dobrze. Zajmij się Mayą. Z tego co widziałem, to masz naprawdę ciekawe pomysły moja droga.- mruknął mierząc ją wzrokiem.
-Przepraszam.- odparła dziewczynka tuląc się do niego.
Mężczyzna wyjął nagle zza pleców gruby, duży koc po czym dał do Mayi i zniknął tak jak się pojawił.
-Nie mówiłaś, że...- zacząłem.
-Nic ci nie jest?
-Nie. A ciebie boli nadal?
-Nie. Jeden nabój zrobił się czarny a jeden przeźroczysty, tak jak mówiłeś.- odparła z uśmiechem. Przyciągnęła do mnie koc i broń po czym ułożyła się przy mnie wygodnie. Objąłem ją ramionami i otuliłem kocem. Był niewiarygodnie miękki i ciepły. Całą noc leżałem tak przy niej bijąc się z myślami. Tak bardzo tęskniłem za swoim panem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz