Wróciłam do szkoły. Wyczerpana i z mętlikiem w głowie. Kuro odzyskał swoje skrzydło bez mojego kontraktu. Ponoć zabił kogoś uciążliwego dla Lucyfera. Ale się zmienił. Stał się swoim starym sobą, opryskliwym, wiecznie czujnym i niespokojny, podobny nieoswojonemu zwierzęciu zamkniętemu w klatce. Zdawałam sobie sprawę, że inaczej być nie mogło, ale i tak miałam wyrzuty sumienia. Pomimo zmęczenia drogą z Podziemia i ponownym przyzwyczajeniu się do ciśnienia i atmosfery, nie mogłam usnąć. Kurochi wyszedł, żeby załatwić sprawy formalne związane z naszym przybyciem, a ja zostałam sama z Sitrim. Nie powiem, żebym nie lubiła go, ale czułam się nieswojo w jego towarzystwie. Zbyt dużo demonów przewijało się obok mnie w ubiegłych dniach, bym porzuciła (co prawda nieracjonalną) czujność. W końcu jednak usnęłam, ale nie był to spokojny sen.
Byłam znowu pięcioletnią dziewczynką. Wszystko dookoła mnie było takie wielkie. Trawa, która szumiała powyżej poziomu mojej głowy, drzewa, które zdawały się sięgać nieba. I rodzice. Te dwie latarnie rozświetlające mroki świata. Wszystko wydawało się takie łatwe, takie proste. Nic nie wskazywało na to, co miało nadejść, a było nieuniknione nawet w snach. Rodzice zostawili mnie na chwilę, by porozmawiać ze znajomymi w pobliskiej kawiarence, a ja zostałam z synem znajomych, starszym ode mnie o siedem lat Kurochim. A przynajmniej wtedy tak myślałam. Pomimo różnicy wieku i płci, bawiłam się wspaniale, chłopak wiedział, co sprawi mi radość. Nagle usłyszeliśmy wybuch, a po nim kilka mniejszych. Stanęłam, przerażona. Kurochi stanął za mną i zasłonił mi oczy rękawem.
- Nie patrz tam. Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho, uspakajając mnie. Ale ja nie chciałam niewiedzieć.
- Ale mama! - zaprotestowałam. Nie rozumiałam, dlaczego nie mogę iść do mamy, gdy tego chciałam.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - mruknął, ale po chwili dodał. - Dobrze, pójdziemy do mamy. Ale obiecaj mi, że będziesz robić to, to ci będę kazał. Dobrze? - pokiwałam głową z entuzjazmem. Chłopak wziął mnie za rękę. Powoli poszliśmy w kierunku, gdzie stała kawiarenka. To, co tam zobaczyłam złamałoby niejednego dorosłego. Moi rodzice leżeli na ziemi, zakrwawieni, z wygiętymi nienaturalnie kończynami, postrzeleni w kilku miejscach, a jeszcze żywi. Ci drudzy dorośli też, ale to mnie nie interesowało.
- Mamo? - spytałam, hamując resztką własnej woli płacz.
- Hime-chan - wyszeptała matka zniekształconym głosem. - Wracaj do zabawy, wszystko będzie dobrze... - to były jej ostatnie słowa. Chciałam podbiec do matki, ale silne i zdecydowane ręce chłopaka mi nie pozwoliły.
- Oni byli po ciebie - wyszeptał, obracając mnie przodem do siebie.
- Ale... dlaczego?... - nie wiedziałam, co się dzieje.
- Powiem to szybko i tylko raz - oznajmił Kurochi. Nagle wydał się jeszcze większy. - Nie jestem zwykłym człowiekiem. Kilka wieków temu byłem aniołem, ale zbuntowałem się przeciw Bogu. Od tego czasu jestem bardziej demonem, niż aniołem. Rodzina moich opiekunów od pokoleń współpracowała z Podziemiem. Zapewniali mi kontakt z moimi kontraktorami. Teraz z tobą. Jesteś potomkinią jednego z magów pierwotnych. Dlatego możesz wiązać się kontaktem ze światem magicznym. Chciałem to odwlec, ale teraz nie mam wyboru. Niebo będzie cię ścigać, aż zabije lub przejmie do siebie. Zgadzasz się na kontrakt ze mną? Obronię cię przed wszystkimi - nie byłam pewna, co do mnie się mówi, ale pokiwałam głową. Właśnie wtedy zza rozbitego okna wyłoniły się trzy istoty w białych szatach i wielkich, białych skrzydłach...
obudziłąm się zlana potem.
- Kuro? - szepęłam zachrypnięta. Wiedziałąm, żże jestem bledsza niż zwykle. Chłopak podszedł do mnie i przytulił mnie.
- Nie bój, obronię cię. Przed koszmarami też - jego głos był przyjemnie kojący. Ponownie stanął mi przed oczami obraz sprzed jedenastu lat, gdy po raz pierwszy zobaczyłam jego skrzydła - piękne, majestatyczne skrzydła, czarniejsze niż u jakiegokolwiek kruka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz