Kiedy tylko Leo wyszedł z czerwonym odciskiem mej dłoni na
policzku, usiadłem na fotelu chowając twarz w dłoniach. Nadal nie rozumiałem,
dlaczego zmieniał te swoje maski i drażnił mnie nimi. Moja cierpliwość była na
skraju wytrzymałości. Wyprostowałem się i wygodnie oparłem plecami o oparcie
fotela, pocierając palcami swą skroń, oraz główkując, co by tu teraz zdziałać.
Zerkałem też na tę jego połamaną gitarę. Grał jedynie zawsze gdy jego wredota
była zaspokojona, oraz gdy był w dobrym humorze, co się akurat rzadziej
zdarzało. Powoli wstałem i ukucnąłem nad złomem pozostałym po instrumencie,
chwyciłem strunę i zacząłem szukać w pokoju laptopa. Znalazłszy go, zamówiłem
Leośkowi taką samiutką gitarkę, jaką mu zniszczyłem. Odłożyłem sprzęt, schowałem strunę do kieszeni i wyszedłem biorąc głęboki oddech.
Wszedłem bez pukania do pokoju Inez, wiedziałem dokładnie,
że każda minuta może przeważyć szalę i nasze starania pójdą na marne. Zaraz po
otwarciu drzwi, wpadła na mnie cofająca się właścicielka lokum. Szybko ogarnąłem
swój umysł, gdy zauważyłem co tak naprawdę się dzieje i postarałem się zdziałać
cokolwiek... W efekcie anioł spał a ja wściekły na Leo i zawzięty na to
przeklęte antidotum głośno parsknąłem. Stałem zamyślony przez kilka minut, po
czym poprosiłem by Inez pilnowała dziewczynek a ja sam zaciągnąłem sobie jej
sługę do kuchni. Usadziłem go solidnie na krześle i przytwierdziłem do niego
kolejnymi odpowiednimi linami. Przysunąłem go z krzesłem do ściany, po czym
wyjąłem wszystkie noże i ułożyłem na stole od najmniejszego do największego,
połyskującym ostrzem zwrócone do anioła. Następnie wybudziłem go i usiadłem
naprzeciw jego osoby.
-Dostaniesz w twarz.- rzekł groźnie, gdy jego grzywka
przysłoniła mu oczy.
„Nie” odmigałem i przypiąłem mu ją na czubku głowy za pomocą
różowej spineczki Mayi, leżącej na stole.
-Obiecuje Ci, że oberwiesz i to solidnie. Nawet Twój
przydupas Cię nie pozna!
„Spoko.” odparłem udając rozleniwienie, po czym najmniejszy
nożyk wbiłem głęboko w krzesło pomiędzy jego rozszerzonymi nogami.
-Pojebał* Cię do końca?!- ryknął.
„Porozmawiajmy o antidotum.” zaproponowałem patrząc mu w
jego rozzłoszczone oczy.
-Nigdy. Chyba, że mnie wypuścisz.- wywrócił oczami.- To
oczywiste.- na te słowa złapałem kolejny nożyk i wbiłem go w ścianę dwa
milimetry przy jego uchu.
„Jestem coraz bliżej Ciebie...” zauważyłem.
-Nie rusza mnie to.- odparł wytykając mi język
prowokacyjnie. Złapałem więc jeden z największych noży i przystawiłem mu go do
gardła mierząc go wzrokiem...- No dalej, oboje wiemy, że nie jesteś w stanie
tego zrobić. Nigdy byś nie potrafił i potrafić nie będziesz, ha ha ha!
Anioł się śmiał a ja mocniej zacisnąłem dłoń na drewnianym
członie noża, mrużąc oczy. Cofnąłem nieco dłoń, gdy po cichu odwiedziła nas
Inez.
-Rafa... Mieliśmy przeczekać atak.- przypomniała widząc
nasze nietypowe położenie.
„Spokojnie, nic się nie stanie.” wyjaśniłem, kierując się
nadzieją.
-Nie był bym tego taki pewien, he he he! I tak nie zdążycie,
jesteś zbyt głu*i by cokolwiek wiedzieć!- śmiał się chaotycznie Alex.
-Milcz!- uniosła się na niego Inez ze łzami w oczach,
widocznie wszystko ją przerastało.
„Zostaw nas samych...” poprosiłem a ona tylko trzasnęła
drzwiami, wykonując mą prośbę.
-No to dalej bawimy się w Pana Dobrego i Złego Anioła, który
Ci i tak wczepie, hę? - zapytał irytująco.
Nie miałem ochoty odpowiadać. Wstałem więc, podniosłem trzy
talerze i po kolei rozbiłem je na jego głowie.
„Mówisz więc?” zapytałem.
-Pogięło do reszty?-odparł pytaniem na pytanie.
Złapałem więc dzbanek i dla odmiany go zbiłem mu na głowie. Kilka
szkiełek zabarwiło się na czerwono, ale anioł zaczął się tylko śmiać jak
opętany. Nadal nie miał ochoty rozmawiać. Byłem wściekły na niego, miałem
ochotę rozszarpać sam siebie by mieć spokój, jednak wiedziałem, że nie mogę
tego zrobić. Serce mi się kroiło, ale Alex nie pozostawiał mi wyboru...
Złapałem go za włosy podnosząc głowę i pociągnąłem największym ostrzem po
policzku.
-Co ty...?! Wal się!- zaczął krzyczeć i wyrywać.
„Mów.” wymigałem zaplatając ręce na piersi, jednocześnie
trzymając nóż.
-Nie, dopóki mnie nie wypuścisz.- upierał się z tym swoim
dziwnym uśmiechem. Wyglądał potwornie. Był całkowicie niepodobny do siebie.
Wyszedłem więc pospiesznie do pokoju, uprzednio jednak
zabierając noże, którymi atakowałem go na stół.
„Inez to na nic. On jest jak psychopata!” wymigałem siadając
obok niej. Nie zauważyła, że cokolwiek migałem. Siedziała z ukrytą twarzą w
dłoniach, szlochając. Szturchnąłem więc ją palcem a gdy podniosła zapłakaną
twarz, bezzwłocznie ją przytuliłem. Wyglądała na zmęczoną, co mnie wcale nie
dziwiło, jednak widok jej łez był okropny. Nigdy nie widziałem by tak rzewnie
płakała. Zacząłem ją jedną dłonią gładzić po plecach a drugą po głowie.
-Powiedział coś?- zapytała nie odrywając głowy od mego
ramienia, a ja zaprzeczyłem ruchem głowy tak, by mój podbródek ocierał się o
nią, by znała odpowiedź.- Więc co teraz zrobimy?- rozkleiła się po chwili na
nowo. Odsunąłem ją od siebie i otarłem krystaliczne łzy z jej policzków, po
czym przyrzekłem, że nie spocznę dopóki sam nie zginę, albo dopóki nie pomogę
Eve. Poleciłem jej, by się przespała a ja dokończę sprawę z Alexem, po czym gdy
ta się położyła, wróciłem do kuchni. Zaraz po otwarciu drzwi usłyszałem:
- No nareszcie, lać mi się chce!- uniósł się.
„Lej w majtki, nie obchodzi mnie to.” odparłem migając, po
czym usiadłem naprzeciw niego.
- Powaliło was wszystkich do końca...- wywrócił oczyma.
,„Jeżeli powiesz mi skład antidotum, to obiecuję, że w
spokoju się załatwisz.” zaproponowałem.
- Po moim trupie!- napluł mi na twarz.
Westchnąłem głęboko ocierając jego ślinę rękawem, po czym
zacząłem sprzątać całą kuchnię, aż znalazła się w stanie bez skazy i wyszedłem,
uprzednio usypiając anioła. Poprawiłem kołdrę Inez oraz dziewczynkom i
wyszedłem do siebie. Było nieco przed północą. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz
i zerknąłem na bałagan zdobiący podłogę. Powoli osunąłem się na kolana i
zacząłem sprzątać strzępki gitary. Wpadły aż pod łóżko, pomiędzy... książki?!
Błyskawicznie zacząłem je wygarniać spod łoża. Byłem
zaskoczony. Co prawda nie były to książki a zeszyty. Wiedziałem, że Leo lubi czytać,
ale nie wiedziałem, że tyle rękopisów tam skompletował! Masa zeszytów z
dziwnymi notatkami mego sługi, z tym jego charakterystycznym pochyłym i
zakręconym ozdobnym pismem, które zawsze mnie przerażało. Niestety wiele zdań
było praktycznie bez ładu i składu a na dodatek wszystko co chwilę się
komplikowało, przeczyło samo sobie a nawet mieszało w taki kocioł, że po
zwykłym wyrazie „Należy” nie dało się zrozumieć nic poza kropką kończącą
zdanie, która tak naprawdę kropką być nie musiała. Wytrzeszczyłem oczy na
pergamin i zasiadłem z kilkoma zeszytami przed biurkiem. Zeszytów było idealnie
piętnaście, ukrytych w książkach, stanowiących niepozorne ramy. Po wydobyciu
takiego zeszytu, nieźle trzeba było się natrudzić, by nie uszkodzić notatek.
Nie wiem, po co to robił, ale ponad połowa kartek była pozginana w dziwny
sposób. Każde zagięcie albo rwało kartkę obok albo zaczynało mazać czarny tusz,
który, mimo iż już od dawna był zaschnięty, nadal wydawał się płynny!
Rozbroiwszy jeden z nich, począłem rozmyślać, co to może
znaczyć...
***
Kilka godzin później zabrałem się za trzeci zeszyt, nie
wiedząc nadal, co znajdowało się w dwóch poprzednich. Jego pismo było
mieszaniną gotyku pisanego piórem oraz jakichś innych bohomazów, co wcale nie
było łatwe do odszyfrowania. Enigma przy tym to była bułka z masłem. Wkurzony
zacząłem krążyć po pokoju, nie mając już żadnego pomysłu jak to rozszyfrować. Rozplątanie
pięciu pierwszych kartek zajęło mi prawie pół godziny! Zirytowany w końcu
rzuciłem zeszytem o ścianę, po czym sam nie mogłem uwierzyć własnym oczom...
Zeszyt rozsypał się z okładki a gdy spadł na podłogę, okazało się, że kartki
nie tyle co były pozaginane a umiejętnie sklejone i złożone w jeden, wielki
arkusz papieru! Wytrzeszczając oczy podszedłem do kartek, nie mogąc uwierzyć w
to co się stało. Całość była jeszcze bardziej pogmatwana niż poprzednio!
Westchnąłem padając przed tym na kolana, po czym wziąwszy w swe dłonie
krawędzie papieru, rozciągnąłem go na podłodze. Nie wiedząc zbytnio, co zrobić,
zacząłem składać kartę w różne sposoby, niestety nic nie mogąc wskórać...
Dopiero nad ranem przyszedł przełom. Jakimś cudem kilka
bohomazów się pokryło, tworząc zarys mapy całego świata. W tym momencie nie
mogłem już kompletnie się w tym połapać. Złapałem się za głowę widząc jak
wielka ilość notatek zapełnia morza i kontynenty, jak starannie ciągnięte pióro
zakreśla każdą rzekę z dokładnością i precyzją chirurga... Teraz zrozumiałem,
dlaczego był tak dobry z geografii. Skubany!
Kiedy w końcu odszyfrowałem, co gdzie pisze, było już
południe następnego dnia a do pokoju ktoś zapukał. Otworzyłem drzwi i
zobaczyłem Inez, której twarz była pobladła od stresu i braku możliwych opcji
działania.
-Znalazłeś coś?- zapytała patrząc na mapę.- Co to jest?
„To cuda spod łóżka Leo. I wiesz, co? To mapa z jakimiś
dziwnymi opisami miejsc, gdzie znajduje się, jaki składnik.” odparłem z lekką
ulgą.
- Szkoda, że nie ma przepisu na antidotum dla Eve..-
westchnęła głęboko.
„To dopiero jeden zeszyt z piętnastu.”
- Że co?- zdziwiła się.
„Ten był z mapą a tamte są całkowicie inaczej poskładane.
Nie wiem jak je otworzyć, może masz pomysł?” zapytałem z iskrą nadziei w
oczach.
Na szczęście Inez zgodziła mi się pomóc. Wykończone
dziewczynki, Eve jadem a Maya stresem, spały dość spokojnie. Wkrótce
wykombinowaliśmy, że do otwarcia pierwszego zeszytu potrzeba czterech dłoni.
Jednak w nim nie było jednego dużego arkuszu a wiele małych. Przeszukaliśmy
prawie wszystkie zeszyty pobieżnie aż w końcu, dzięki Bogu znaleźliśmy wzmiankę
o Wampirach. Widząc długaśną listę składników i skomplikowany przebieg samego
sporządzania eliksiru, dziewczyna załamała ręce. Tylko dwa składniki zgadzały
się z mapą, niestety jedynie dwa na niej były, a mianowicie Ząb i Pazur
Śnieżnego Wilkołaka.
Przełknąłem głośno ślinę, widząc gdzie można je znaleźć i
cisnąłem poduszką w ścianę z całej siły. Czekał mnie wyjazd na Grenlandię, do
jakiejś Cieśniny Kamanu Deretei. Takiego miejsca nie było na żadnej mapie,
którą dotychczas miałem w rękach, nie wiedziałem czy dane są prawdziwe i brakło
mi czasu na podróż. Przeanalizowawszy jednak wszystko dokładnie w przeciągu
kilku minut wymigałem:
„Udam się tam po ten pazur i kieł. Ty zaczekasz w szkole,
zaopiekujesz się dziewczynkami i oświecisz Leo, jeśli wróci, że się tam udałem.
Powiesz mu też, że nie ma za mną iść. Musisz strzec innych przed Alexem i
znaleźć resztę składników.” wymigałem, poważnie patrząc jej w oczy
- Nie puszczę cię samego! I to jeszcze do krainy skutej
lodem!- uniosła się.- Nie chcę by tobie też się coś stało!
„A ja nie zniosę myśli, że mogłem pomóc w uleczeniu Eve, a
siedziałem bezczynnie. Zostań.”
- Nie ma mowy! Znajdę szybko opiekunkę dla Mayi a Eve
przeniosę do skrzydła szpitalnego.- odparła.
„No a co z Alexem?”
- Oddam go do izolatki.- westchnęła a z jej oka popłynęła
łza.
Objąłem ją wówczas szybko ramionami i zacząłem kołysać
delikatnie. Czułem jak jej łzy płyną mi po szyi i nikną pod kołnierzykiem
koszulki, jak moje serce ogarnia nieziemska żałość i ból. Nie byłem w stanie
nic wymigać, wiedziałem, że to nic nie da. Jednak teraz musiała być silna dla
trójki przyjaciół. Musieliśmy zaś jeszcze ogarnąć Alexa. Prawą dłonią zacząłem
gładzić czubek jej głowy, chcąc ją pocieszyć. W końcu po pewnym czasie mi się
udało.
„Wiem, że to dla ciebie trudne. Ja zajmę się ogarnięciem
wszystkiego z Alexem a ty dziewczynkami, dobrze? Potem weź tylko bardzo ciepłe
ubrania i broń, po czym szybko się wynosimy.”
- Dobrze...- odparła zmęczonym głosem. Byłem pełen podziwu,
że wytrzymywała tak długo, że nadal chciała walczyć.
Powoli podnieśliśmy się z podłogi i zabraliśmy do pracy.
***
Gotowi spotkaliśmy się przed teleportem. Na szczęście szkoła
była coraz bardziej wyposażona... w pradawne środki do działań i nauki. Chcąc
nie chcąc, jakoś trzeba było się tam dostać a to był najszybszy sposób.
Wzięliśmy głębokie oddechy i udaliśmy się w stronę wirującej wkoło w ramie,
płynnej tafli szkła.
Znalazły się na drugiej stronie, dostałem niesamowitego szoku.
Nie spodziewałem się, że aż tak będzie tu zimno i że będę tu z jakimś
przechodzonym, nieźle stępionym mieczem. Żałowałem, że nie kupiłem sobie nowej
broni po tym, jak Leo zniszczył mą ukochaną w naszej obronie. Znajdowaliśmy się
nad wielką, lodową rozpadliną, w którą zaczęliśmy powoli się zagłębiać.
Panujący wewnątrz mrok był nieprzenikniony i gęsty jak nigdzie. Nie wiało tu i
nie padał śnieg. Jedna czarna nicość, a pośrodku my dwoje, skąpe źródło światła
i masa płyt lodowych. Wędrowaliśmy w głąb po wąskiej ścieżce, aż ta zaczęła wić
się w idealnym poziomie. Powietrze tutaj było niezmiernie rzadkie i utrudniało
oddychanie. Nigdy nie przypuszczałem, że tak bardzo znienawidzę śnieg.
Maszerowaliśmy tak, aż zegarek nie wybił godziny
osiemnastej. Byliśmy zmarznięci, więc zdecydowaliśmy się trochę odpocząć.
Owinęliśmy się śpiworem w kącie, pomiędzy wielkimi bryłami lodu. Siedzieliśmy
ciasno przytuleni do siebie, nie było praktycznie, z czego rozpalić ogniska,
więc chcieliśmy wykorzystać każdą możliwą okazję do złapania ciepła. Szczelnie
otuleni materiałem, rozgrzewaliśmy się jedynie ognistym sztyletem dziewczyny...
Zapowiadały się długie poszukiwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz