piątek, 26 lipca 2013

Leonardo

*Ja pierdol*, zaraz zwariuje...* pomyślałem. Wstałem pospiesznie i wyszedłem z pokoju. Była tam harmider stulecia! Same baby, na dodatek nakręcone jak katarynki... Jakby gołąb tu był było by o wiele lepiej. Zabrał by je i byłby spokój... Tyle, że pana "ja wiem lepiej" gdzieś wywiało! Jak na złość! A Rafael na pewno nie mógł przekrzyczeć kobiet.
Coś we mnie mówiło, że lepiej się nie mieszać. Zostawić wszystko i mieć gdzieś.
Gdy znalazłem się na dworze, ruszyłem do ogrodu. Znalazłem w jego końcu małą, solidną ławkę. Usiadłem na niej i wsłuchałem się w szum liści otaczających mnie roślin. Trzeba było przyznać że to nawet przyjemny pomysł. Na dodatek aż tu było słychać cichutki lament Inez. Wiedziałem więc, że jeśli przestanę go słyszeć, to będzie to oznaczać, że jest już u nas spokój. Rozciągnąłem się więc wygodnie i czekałem.
Dobra passa jednak nie trwała wiecznie. Wraz z gorącym powiewem powietrza dało się wyczuć dym. Ciężki i duszący dym jakby mi ktoś pod nosem zaczął rozpalać ognisko na świeżym drewnie. Co dziwniejsze, smród narastał.
-Co jest do chol...- zacząłem ale nie zdążyłem skończyć.
Przez ogród zaczęły przebiegać spłoszone sarny. Spojrzałem w kierunku lasu i mnie zatkało... Stał w ogniu. W pierwszej chwili myślałem, że śnie ale zaraz dotarło do mnie, że trzeba coś z tym zrobić bo jak tak dalej pójdzie to z lasu nic nie zostanie no i możliwe że szkoła ucierpi. Zerwałem się z ławki i le tchu w piersi pognałem do szkoły do sali głównej. Miałem fuksa, gdyż było tam sporo osób. Głównie męskie koło sportowe omawiało jakieś strategie. Mając w dupie co się będzie działo potem, warknąłem na nich i zagnałem do prawdziwej pracy. Oczywiście nie obyło się bez oporu jakiegoś kretyn*...
-Do tego kółka nie wpuszczają byle kogo, więc lepiej znajdź sobie lepszy sposób na dołączenie.- rzucił jakiś chłopak ze śmiechem.
-Zaraz możesz nie mieć gdzie się z tym kółkiem spotykać. Dalej! Ruchy!- ściąłem.
-Gościu! Nie będę się powtarzał!- wrzasnął.
Nie wytrzymałem. W momencie gdy byłem zmuszony do służby publicznej, (bo Rafael by mi nie wybaczył, gdyby dowiedział się, że mogłem coś zrobić ale odpuściłem) podszedłem do chłopaka i zaciągnąłem za szmaty do okna. Przycisnąłem mu twarz do szyby i wysyczałem wprost do ucha:
-Zaraz będzie nawet po boisku, więc do choler* radzę ci coś zrobić.
Natychmiast podbiegli do mnie inni i oderwali od kolesia, który wrzasnął na całe gardło:
-Pali się! Ratować las i boisko!
- To żeś teraz Amerykę odkrył. Przestań odpierdala* Kolumba i do roboty!- warknąłem wychodząc nerwowy.
Panowie z koła sportowego postawili na nogi ponad połowę, oczywiście męską połowę szkoły.
Załatwili w trymiga sprzęt i udaliśmy się walczyć z żywiołem. Zrobił się dziwnie miły nawet co mnie wkurzało jeszcze bardziej...

Walka z żywiołem była długa i ciężka. Był gorący i suchy czerwiec co nie ułatwiało nam zadania. Jednak z pomocą wielu innych osób udało się nam opanować pożar. Wszyscy zaczynali już się zbierać do pokoju ale mi nadal nie chciało się tam iść. Najpierw musiałem wymyślić jak się wykręcić od zbędnych pytań przyjaciela. Strasznie śmierdziałem dymem i zniszczyłem ubranie więc na pewno było widać, że "coś" robiłem a nie leżałem na ławce.
Postanowiłem sprawdzić czy w dalszych częściach lasu a raczej pobojowisku wojennym żywiołu, nie został jakikolwiek płomyk. Nie chciałem powtórki.
Ciągnąłem więc za sobą jakiś szpadel, którym dogaszałem to co zostało i rozmyślałem. W końcu jednak stwierdziłem, że jest późno i pora wracać.
-Ja ci jutro dam gołąb.- mruknąłem do siebie.- Ty se gdzieś walczysz a ja tu za Strażaka po lesie popierdalam.

Kiedy wszedłem do pokoju, od razu zauważyłem zmianę liczebności osób w nim będących, która cudownie zmniejszyła się do dwóch. Był tylko Rafael, który głaskał Mayę przytuloną do niego jak do poduszki. Westchnąłem cicho z ulgą i łapiąc byle jakie ubrania z szafki, poszedłem do łazienki nie zwracając uwagi na jakiekolwiek znaki migane przez przyjaciela. Kiedy zobaczyłem w lustrze perfekcyjnie ubrudzoną twarz, o włosach już nie wspominając, uderzyłem się lekko dłonią w czoło mrucząc do siebie:
-Wyglądam jak jakiś murzyn i to w dodatku źle opalony... Zwariować idzie...

Kiedy się ogarnąłem, co nie było takie łatwe, bo domycie białych włosów trochę czasu zajmowało, wróciłem do pokoju. Maya spała a Rafael nie był w zbyt dobrym humorze.
-A ci co?- zapytałem patrząc na niego podejrzliwie.
"Gdzie cię wywiało?" zapytał ignorując moje pytanie.
-Musiałem się przewietrzyć. Więc co ci?- kontynuowałem.
"Dlaczego mi nie pomogłeś?" zapytał a w jego oczach widać było, że jest zawiedziony.
-Nie jestem lekarzem. Poza tym widzę, że sobie poradziliście.
"Ale i tak znasz się lepiej ode mnie! Mogłeś mi chociaż wyjaśnić co z nimi nie tak!" uniósł się.
-Rafaelu, nie znam się świetnie na wampiryzmie i lykanotropii bo ja mam takie jednostki na początku kasować...- zacząłem uspokajając go.
"Ale mogłeś mi powiedzieć co z tym można zrobić a nie zostawiać mnie samego z roztrzęsionymi i przerażonymi ludźmi, którym chciałem pomóc ale nie wiedziałem jak! Coś ty sobie myślał!"
-Nie jestem lekarzem.- powtórzyłem dobitnie.- Poza tym ja się na psychologa nie nadaję.
"Jakbyś się postarał nieco to by się udało." wymigał siadając na łóżku. Usiadłem obok niego.
-Jeśli cię to pocieszy to nie odpoczywałem w czasie gdy mnie nie było.- walnąłem.
"A niby co robiłeś?"
-Walczyłem najpierw z bandą czubków aby się ogarnęli i razem wygraliśmy walkę z pożarem.
"To dlatego wyglądałeś jak murzyn?" zapytał z delikatnym uśmiechem.
-Źle opalony ale tak. Dlatego. A jeśli chodzi o ten wasz wampiryzm to jakoś szło to cofnąć ale ja tego raczej nie wiem.
"Dlaczego?"
-Bo jak była o nich mowa na lekcji to ja i kilka osób pomagaliśmy w szklarni. Nie pytaj co tam było bo nie mogę ci powiedzieć. Ważne, że urwałem się z najnudniejszej lekcji życia.- mruknąłem kładąc się na swoim łóżku. -Dobranoc Panu. - dodałem chcąc zgasić lampkę ale kontem oka zobaczyłem jeszcze kilka znaków miganych przez Rafaela mówiących:
"Strażak... nie wierzę..."

Rano obudziło mnie szarpanie za ramię. Nie otwierając oczu naciągnąłem sobie poduszkę na głowę i wymruczałem z pod niej:
-Daj mi spać do dziesiątej... Tak dobrze mi się śpi...
Jednak tak szybko jak to powiedziałem, tak szybko poduszka została zerwana z mojej głowy a ja ciągnięty do okna.
"Co to jest?" zapytał Rafael wskazując na dużą skrzynię w ogrodzie.
-A nie wiem...- mruknąłem zafascynowany.- Ale ma otwory na tlen więc to zapewne coś żywego.
"Szkoła bankrutuje a tu jakieś paczki przychodzą." wymigał Rafael kładąc się znów obok Mayi.
-Zaraz się dowiem co to ma być.- mruknąłem ubierając się.
"Pamiętaj, że jest wpół do piątej rano, dobrze?"
-Zobaczę co da się zrobić.- mruknąłem wychodząc.
W try miga znalazłem się w ogrodzie, gdzie zacząłem na drewnianym pudle szukać jakiejkolwiek informacji o przesyłce. W końcu znalazłem upragnioną karteczkę. Data wysłania pochodziła sprzed roku co mnie zaskoczyło...
*Co mogło aż tak długo być tu dostarczane...* zacząłem rozmyślać. Jednak po dłuższej chwili wdrapałem się na wysokie pudło i tak jak myślałem, reszta informacji była naklejona tam. Niestety nazwa przesyłka była zatarta i widać było tylko kilka liter a konkretnie dwie:"...ki". Paczka pochodziła jednak z daleka.

 Nagle nieoczekiwanie z przesyłki zaczął dochodzić do mnie znajomy pomruk.
-Bez jaj, tylko jedna roślina mruczy jak kot.- wycedziłem sam do siebie. Byłem w szoku.
Zeskoczyłem ze skrzyni i zajrzałem do środka przez maleńką szparkę między deskami. Nie mogłem uwierzyć, że w skrzyni znajduje się Paszczogłów Królewski. Roślin tego gatunku było niesamowicie mało, potrzebowała dużo czasu na zrodzenie owoców i miała ciekawe nawyki żywieniowe. Byłem wniebowzięty. Pamiętałem jak miękki i długi języki miała ta roślina. Poza tym były niesamowicie przydatne jeśli chodziło o tworzenie eliksirów i wyglądał ciekawie. Na długiej i niesamowicie twardej łodydze znajdowała się głowa stwora, która miała niesamowite uzębienie, podobne do rekina a w środku ten cudny język. W okół głowy natomiast rosły różnobarwne płatki, przypominające cieniutkie deseczki, które były piękniejszych barw niż pawie pióra. Teraz jednak chciałem wykorzystać inną, ważną cechę. Mianowicie roślina tego gatunku nie lubi zmieniać podłoża, w którym żyje. Zawsze przy przesadzaniu opluwała najbliższą osobę zieloną mazią, która niewiarygodnie śmierdziała stęchlizną i Bóg wie czym jeszcze. Maź cudownie się lepiła a jeśli się ją nosiło około dziesięciu godzin, to przyprawiała o niesamowity świąd.
Stanąłem przed skrzynią z uśmiechem na ustach i już po chwili pędziłem sprintem do pokoju Inez.
*Ja ci dam gołąb bawić się beze mnie* pomyślałem.
Kiedy dotarłem przed drzwi, postarałem się najpierw opanować uśmiech a dopiero potem zapukać. Trochę mi nie wyszło, bo kiedy drzwi się otwarły, musiałem mieć na twarzy tak dziwny grymas, że Inez aż się spytała czy dobrze się czuje. Szybko się ogarnąłem i poprosiłem ją aby zawołała Alexa. Na szczęście nie miała nic przeciwko.
-Co jest?- zapytał rozciągając się w drzwiach. Nie wyglądał na wyspanego.
-Jest dość ważna sprawa.
-Leo, prawie piąta rano jest.- mruknął niezadowolony. Musiałem zmienić taktykę.
-Chcesz ująć obowiązek Inez?- zapytałem niespodziewanie.
-Kontynuuj...- mruknął zakładając buty.
-Tego nie idzie powiedzieć, to musisz zobaczyć.
-Dobra to prowadź.- odparł gdy założył buty.
Pospiesznie zaprowadziłem go do ogrodu, gdzie czekała wciąż zamknięta skrzynia. Anioł patrzył na mnie dziwnie podejrzliwym wzrokiem po czym zapytał:
-Co to jest?
-Przesyłka dla szkoły. Pomyślałem, że jeśli się tym zajmiesz to Inez będzie mieć mniej pracy więc...
-Więc?
-Otworzyć ci ją?- zapytałem. Anioł był trochę zaspany więc bez zbędnych namówień się zgodził.
Zgarnąłem cień drzewa i ustawiłem się przy skrzyni tak, by nie oberwać od rośliny ale żeby móc łatwo otworzyć skrzynię i nie wzbudzać podejrzeń w gołębiu.
-No to otwieraj to coś.- mruknął ziewając.
Nie miałem żadnego oporu by tego nie robić. Wbiłem cień jak łom i drzwi wyleciały z hukiem na bok a Alex w mgnieniu oka stał cały opluty.
Wtedy już nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać z całych sił.
-Co to jest?!- wrzasnął gołąb. Wyglądał na wściekłego.
-Paszczogłów Królewski, gołąbku ty mój... He he he...- odparłem podpierając się o skrzynię. Śmiałem się na całego, szczególnie kiedy Alex chciał zdjąć flegmę z siebie ale okazała się zbyt lepka, lub gdy prawie puścił pawia czując zapach wydzieliny.
-Ty... ty...- zaczął się jąkać po czym ruszył na mnie biegiem.
Roześmiany do rozpuku zacząłem wiać w głębszą część ogrodu, tam gdzie nikt nas nie zobaczy. Byłem wredny ale przed szkołą ośmieszać go nie chciałem. To by było trochę za dużo... W końcu stanąłem, oczywiście nadal się śmiejąc i palnąłem:
-Mogłeś mi powiedzieć, że taki utalentowany z ciebie ogrodnik. Dał bym ci fartuszek.
-Nie żyjesz...- syknął anioł rzucając się na mnie.
-Co ty taki narwany?- zapytałem robiąc uniki przed ciosami. - Może melisę wypij, co?
-Nie będę nic pił! A ty nie będziesz mnie poniżać!- wrzasnął, po czym rozwinął wcześniej ukryte skrzydła.- Wyczyścisz mnie.- powiedział władczym głosem a ja zacząłem się jeszcze bardziej śmiać.
-Ocipiałe*?- zapytałem ale to nie był dobry pomysł. Alexa jakby szlak trafił.
Nieoczekiwanie wyjął sztylet i zaczął mnie nim atakować. Wtedy przestałem się śmiać. To było do niego niepodobne. Rozumiałem, że mógł się wściec ale on był w swojego rodzaju furii, do której nigdy by się nie dopuścił. Tak jakby do dzisiaj. Szybko zablokowałem go i palnąłem przez łeb.
-Coś ty ćpał?- zapytałem.
-Masz wpierdo*!- wrzasnął.
-Pewien jesteś?- zapytałem z szyderczym uśmiechem zrywając kilka gałązek lawendy. wsunąłem je sobie do kieszeni od koszuli. Neutralizowały w dużym stopniu smród anioła. Spuścić łomot Alexowi czy lepiej nie? Jeżeli to zrobię to nieźle mnie Rafael opierniczy, ale jeżeli tak go zostawię to zapewne łomot dostanie ktoś inny i będę słyszał wyrzuty Inez, że go nie powstrzymałem... Tak źle i tak niedobrze.
W końcu jednak zdecydowałem, że trzeba te kupkę piór unieszkodliwić, no chociaż obezwładnić.
*W końcu na coś się to przyda...* pomyślałem.
Unieruchomiłem anioła za pomocą cienia i zapytałem:
-Dobrze się czujesz?
-Będę czuł się dobrze jeśli twoje ścierwo będzie zdobić trawnik ogrodu...- wysyczał.
-Potrzeba ci melisy oj potrzeba.- mruknąłem.
Nagle anioł tak wymanewrował sztyletem ognia, że rozciął cień. Bez czekania zamachnął się na mnie. Udało mi się zgrabnie uciec przed ostrzem ale nieźle mnie tym wkurzył. Chwyciłem go i z impetem przypierniczyłem nim o drzewo.
*Leo przestań używać drzew bo cię o napaść posądzą* pomyślałem nagle.
Anioł się pozbierał i nadal próbował mnie uśmiercić. Zacząłem się irytować. Taki żart z jego strony wcale nie był śmieszny i źle wróżył. Zażenowany źle wyprowadzanymi ciosami przyłożyłem mu z całej siły zwyczajnym sierpowym, rozwalając nos. Nie mogłem go za mocno poobijać ale on się sam prosił. Poczekałem aż wstanie i zaatakuje znowu. Nie pomyliłem się.
-Gołąb muszę cię podszkolić.- stwierdziłem.
Alex nie był perfekcyjny w walce. Był świetny do innych rzeczy. Jak dla mnie, był dobrym "lekarzem".
Nie chcąc już go dłużej irytować w takim dziwnym stanie, uderzyłem go tak, że stracił przytomność.
Zakneblowałem go i spętałem cieniem, po czym zerwałem dużo lawendy i ruszyłem do jego pokoju, oczywiście ciągnąc anioła za nogę. Wszedłem tylnym wejściem i obejściami poszedłem do Inez. Na szczęście nikt nas nie widział. Do pokoju wszedłem bez pukania. Pani gołębia wytrzeszczyła na mnie oczy ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uprzedziłem ją.
-Tu masz lawendę. Zagotuj ją wraz z cynamonem i wanilią. Lawendy może być trochę za mało ale to sobie dozbierasz.
-Coś ty mu...
-Spokojnie, to tylko obrona własna i ochrona innych przed nim. Masz linę z żyłką magiczną?
-Po co ci?
-Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia a mogę czasem przez nieuwagę lekko popuścić węzy.- wskazałem na cień trzymający nieprzytomnego Alexa. Wymanewrowałem nim tak, by nie spadł z krzesła.
-Nie zwiąże go!
-To możesz żałować.
-Ale...
-Radze ci to zrobić jak dla mnie Alex nie jest zbyt spokojny.
Inez zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. W końcu dała mi upragnioną linę a ja zrobiłem swoje. Poinformowałem ją o przesyłce i do końca wyjaśniłem o co chodzi z wywarem z lawendy. Zgodziłem się nawet zająć Paszczogłowem.
Zostawiłem państwa samych aby mogli sobie to przemyśleć.

(Inez?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz