Byłem wściekły. Wściekły na świat, że był jaki był. Wściekły na tą małą ognistą poczwarę, że przypaliła mi skrzydło. I w końcu, najbardziej wściekły byłem na samego siebie, że dopuściłem do sytuacji, w której Hime widziała mnie słabego. Chciałem ją chronić za wszelką cenę, nawet pomimo kontraktu, a do tego potrzebowałem być silny. Wkurzony na maksa trzepnąłem skrzydłem.
-Au! - syknąłem, gdy zabandarzowane skrzydło uderzyło w kant szafki.
- Kuro! - Hime wstała nieco przestraszona. - Nic ci nie jest? Może coś ci przynieść? - spytałą, zmartwiona. Nienawidziłem się za to, że muszę pozwalać, aby moja ukochana pani opiekowała się mną. To było upokarzające.
- Nic mi nie jest - warknąłem. Dziewczyna odsunęła się krok ode mnie. - Nie, przepraszam mała. Jestem tylko poirytowany tą całą sytuacją. Nie powinienem tak łatwo dać się złapać.
- Nie martw się. Każdemu może się zdarzyć - dziewczyna pocałowała mnie lekko w policzek. Daj, popatrzę, czy nic się nie dzieje. Jakaś nowa coś mówiła, że może to zaleczyć, ale tylko mnie wkurzyła. Od razu pojawia się i udaje wielką przyjaciółkę - Hime odwróciła się, by podejść do mojego skrzydła, ale złapałem ją w pasie i przyciągłem do siebie.
- Hime, nic mi nie jest. Za dużo się martwisz - pociągnąłem lekko za jej ucho zebami. - Poza tym, mogłabyś się czasem otworzyć na ludzi. Nie wszyscy to świnie.
- Takie jak ty? - zażartowała.
- Tak, takie jak ja - oboje się roześmialiśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz