Po walce usiadłem zmęczony pod jakimś
drzewem. Wiedziałem, że trzeba się było gdzieś zebrać ale zbytnio nie
wiedziałem gdzie. Nagle dopadła mnie Eve...
-Leo!- wrzasnęła głośno gdy do mnie dobiegła.
-Nie drzyj się tak bo mi bębenki pójdą...- mruknąłem zasłaniając dłońmi uszy.
-Oj no, weź się!
-Czego chcesz?- zapytałem zmordowany.- Nie mogę nawet chwilę posiedzieć? W CISZY?- zapytałem mocno zaznaczając ostatnie słowo.
Dziewczynka jednak nic nie powiedziała. Złapała mnie z rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku szkoły.
-Pospiesz się!
-Czy tobie się wydaje, że ja sobie pod tym drzewem z nudów usiadłem?
-Oj no wiem ale Rafael żyje i ...- kotołaczka chciała coś tam powiedzieć dalej ale jej nie dałem.
-Stój.- ściąłem dalej jej wywód automatycznie się zatrzymując.-
Rozumiem, że jestem zmęczony ale powtórz jeszcze raz początek.-
poprosiłem myśląc, że źle usłyszałem.
-No twój pan żyje, dalej chodź do niego! Muszę jeszcze coś załatwić!- unosiła się.
-Okey... to ty idź tam rób co chcesz a ja sobie spokojnie to
przeanalizuję...- mruknąłem cofając się. Nie chciało mi się w to
wierzyć.
-Leo no!- wrzasnęła jeszcze głośniej i znów zaczęła mnie ciągnąć do pokoju.
Gdy się tak mocowała ze trzy minuty, pomyślałem, że w sumie to w pokoju
jest łóżko i będę mógł się wyspać. W końcu ruszyłem za nią.
Gdy dotarłem do pokoju, zatkało mnie. Małą miała rację. Gdy tylko
wszedłem nieco głębiej do pokoju, Maya odstąpiła Rafaela i powiedziała
cicho:
-Jeszcze się nie obudził ale...- zaczęła ale jej przerwałem.
-Dobra, nic z tego nie rozumiem...
-Pan wysłuchał mojej prośby i sam widzisz.- wyjaśniła szybko.
-Pan? Oł...- mruknąłem wychodząc do kuchni. Musiałem to przemyśleć.
W kuchni przesiedziałem jakieś trzy godziny. Dłonie mi się tak trzęsły, że nie byłem sobie w stanie zrobić nawet herbaty.
* Co się ze mną dzieje do choler*...* pomyślałem. *Nigdy coś takiego mi się nie zdażyło...*
W końcu jednak poukładałem sobie coś w głowie i wróciłem do pokoju. Maya
spałą na fotelu trzymając Rafaela za rękę a Eve nie było. Delikatnie
przeniosłem dziewczynkę obok przyjaciela, gdy ten się obudził.
Zamurowany stałem nad nim nie wiedząc co zrobić. On, gdy tylko mnie
poznał uśmiechnął się blado. Kolor jego oczu mnie przerażał... Czysta
biel...
-Co on ci...- zacząłem a z oczu popłynęły mi łzy. Dziwnym trafem,
niemalże jak odruchem, który był w moim przypadku całkowicie
zaskakujący, przytuliłem się do przyjaciela.
-Tak bardzo tęskniłem... nie rób tak więcej, zmienię się obiecuję...-
nawijałem a on zaczął bezgłośnie... chichotać? Spojrzałem na niego
zdziwiony a on rozczochrał mi włosy.
"Bądź taki jaki jesteś." wymigał.
-Jesteś pewien? - zapytałem.- Będę potwornie wredny...- ostrzegłem
teatralnym głosem udającym napięcie. Przyjaciel kiwnął przytakująco
głową i zaburczało mu w brzuchu.- To ja ci zrobię coś do jedzenia,
znaczy wam i przyniosę.- zakomunikowałem i ruszyłem w stronę kuchni.
Zatrzymałem się jednak w progu i spojrzałem na łóżko ze śpiochami.
Rafael okrył kołdrą Mayę i przytulił się do niej delikatnie. Nic się nie
zmienił.
Poszedłem gotować naleśniki. A może gofry...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz