poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Leonardo

Rafael nic nie chciał jeść ani pić. Ciągle wyglądał jakby spał. Nie mogąc wymyślić nic sensownego by pomóc przyjacielowi, skupiłem się na akcjach w szkole. Skoro miałem jakoś pomóc to logiczne, że nie mogłem przez cały czas siedzieć w pokoju. Tylko co tu zrobić? ...
Po trzech kwadransach doszedłem do wniosku, że najlepszym wyjściem z całej tej sytuacji będzie tępienie tej zarazy od środka. "Skoro w szkole jak na razie byli tylko zmiennokształtni na podmiankach to ja będę podmieniał ich. Raz a porządnie ale po cichu. Tak, by dużo czasu zajęło im odkrycie tego. A co jeżeli do tego dojdą? Nie będzie mi się przecież udawało w nieskończoność" rozmyślałem." To wtedy narobimy zamieszania. Tak by myślano, że nie tylko jedna osoba w tym siedzi a każdy kto był prawdziwym uczniem."
Mając prowizoryczny zarys planu schowałem swoją broń w pokoju. Było tam jedno jedyne miejsce, o którym nikt nie wiedział, nawet mój Pan. Następnie wziąłem jego broń i jak gdyby nigdy nic, wyszedłem z pokoju zakluczając go, a klucz schowałem w bucie. Niby prymitywna kryjówka ale zapewne nikt nie będzie mi grzebał w obuwiu.
Na korytarzu nie było nikogo, co mnie zdziwiło ale nie było czasu aby się nad tym zastanawiać. Trzeba było przetrzebić te zarazę zanim opanuje całą szkołę. Jedynym motywem moich działań była nadzieja, że znajdę jakąś poszlakę dotyczącą "choroby" przyjaciela. 

Korzystając ze swoich umiejętności przedostałem się niezauważony do ogrodu. Szybko wychwyciłem jedną zmianę, która aż kłuła w oczy." Po cholerę im stos? Będą wiedźmy palić?" pomyślałem ale w tej chwili szła trójka podróbek. Na rozgrzewkę wystarczyli. Nikt nawet nie usłyszał najmniejszego pisku. Ostrze miecza świetnie rozdzierało skórę, ukazując ciemną, czerwoną ciecz spływającą od gardła wzdłuż. Co prawda była nieco nieporęczna ale w porównaniu z bronią, którą dysponowałem w graciarni była cudowna. Narzekać nie mogłem. Drażniło mnie jedynie ukrywanie każdego ciała. Nudna, mozolna praca, no ale trzeba było.
Wiele podróbkę chodziło po ogrodzie ale też wśród nich byli normalni uczniowie, więc dodatkową stratą czasu było identyfikowanie rasy każdej istoty. Jednak po piętnastu osobach, gdy robiłem sobie przerwę, mignęła mi kostka z dziwnym numerkiem...
"542 9. Choler*! Żywiołaki?! No bez jaj!" myślałem wściekły. miałem szczęście, że to tylko władcy wiatrów. "Dobrze, że nie ósemki. Mógłbym się bardzo szybko sparzyć na ogniu."
Żywiołaków nie mogłem zabić już tak po prostu podrzynając im gardło. Trzeba było odciąć głowę oraz przebić ją na wylot ostrzem.
Sprawy komplikowały się coraz bardziej a ja myślałem co dalej zrobić będąc sam. Strasznie denerwowało mnie, iż nie mogłem używać swoich mocy i broni. Na broń nie miałem pozwolenia od Rady. Jednak moje rozmyślania przerwał głośny huk. W moim pokoju!!
Szybko się wycofałem po drodze kasując następną dziesiątkę przedstawicieli zarazy. Będąc w korytarzu zauważyłem, że do mojego pokoju szedłem nie tylko ja ale i również cholerne podróby Inez i ekipy. Bez większego namysłu zabrałem się za nich. Nieco to trwało, bo jak się okazało byli o wiele lepiej uzbrojeni i... spodziewali się mnie. "Czyli znaleźli trupy. Mogę szaleć." pomyślałem. Skończywszy z nimi chciałem się rozprawić z intruzami w pokoju ale zanim dotknąłem drzwi to w korytarzu namnożyło się podróbek i żywiołaków.
Nie poddałem się ale wśród nich znalazł się najprawdopodobniej czarodziej, który ogłuszył mnie porządnie. Kiedy leżałem już na ziemi przed pokojem usłyszałem znajomy głos... gołębia? Pożałowałem, że przez całą walkę na korytarzu nie odezwałem się ani słowem. 

Obudził mnie deszcz. Ogłuszenie jednak nie działało zbyt długo sądząc po słońcu, które właśnie zanikało za zasłoną burzowych chmur. Zaczynało padać i grzmieć. Na dodatek byłem przywiązany za pomocą lin, najprawdopodobniej wzmacnianych magią, do pala.
-Czekałem aż ktoś się zorientuje, że podmieniamy uczniów. Mówiąc szczerze, przypuszczałem, że już na samym początku ktoś się domyślił. Ale Leo zawiodłeś mnie. Powinieneś być po naszej stronie. Coś ci się nie pomieszało? A tak, muszę teraz użyć tego pala.-powiedział mężczyzna dotychczas stojący za mną. Gdy zobaczyłem jego twarz, doznałem szoku. Członkowie samej Rady byli już w szkole... Od samego początku!-Na dodatek nic nie powiedziałeś, że masz Pana bądź Panią.- kontynuował.
"Czyli nie wie kto to. Mam przewagę." pomyślałem.
-Wiem też, że masz moce ale nikt nie chce powiedzieć jakie. Leonardzie obiecuję, że zakończę twój etap nauczania tak jak u twojego przyjaciela z pokoju. Pamiętasz ich?
-Nic mi nie zrobisz, bo nie jestem już twoim eksperymentem.
-Nie rozśmieszaj mnie. Ty jesteś udany. Nie potrafisz żyć z innymi ludźmi. Twoja wredota do tego nie dopuszcza, co było zaplanowane od początku. Muszę znać twe moce by to jeszcze skończyć ale tego się dowiem. Rafael nie musi nic mówić. Dimitri go już dość dobrze przeszukał. Przy okazji zabrał mu wspomnienia, wzrok, słuch... i głos.- ostatnie słowa mnie zszokowały.
-Nic mu nie jesteś w stanie zrobić.- odparłem z udawanym spokojem. Wiedziałem, że mnie prowokuje.
-Och Leo... To, że zginie przy tym ten jeden człowiek, to przecież nic dla ciebie nie znaczy, prawda? A wybacz. Troje. Iskra i jej towarzysz bądź towarzyszka również. Tak się złożyło, że mogę rozprawić się z nimi i z tobą. Zawiodłeś mnie już wtedy, gdy zabiłeś tego durnego czarodzieja czy maga... Już nawet nie wiem czym on w sumie był... - mruknąłem mężczyzna odchodząc.
-Nic nie wiesz.- powiedziałem stanowczo.
-A no właśnie. Zapomniał bym. Na stosie posiedzisz trzy dni. Potem się z tobą rozliczę.- wysyczał i odszedł a ja zacząłem bić się z myślami.
"Skąd wiedział... nikt mnie przecież nie śledził... no i Dimitri nie mógł być tam wtedy, przecież był z Maxem zdawać test! Choler*! Więc jednak mnie podpuścił i nawet o tym nie widziałem! A teraz potwierdziłem jego przypuszczenia. No ale skąd wiedział o Rafaelu?... Głos... wzrok i słuch... wspomnienia... Ty palanci*! To byłeś ty!"
Nie wiedziałem co zrobić. Każdym ruchem bardziej bym się wkopał. No i przyjaciół. O ile inni mnie za niego uważali, ale to inna kwestia. Nie miałem też pewności czy w moim pokoju rzeczywiście był Alex czy ktoś inny. Wtedy jednak usłyszałem za sobą cichy szept:
-Nie ruszaj się.
-Alex?- zdziwiłem się.
-Tak. Czekaj bo to nie chce puścić.- szepnął mocując się ze sznurem.
-Wzmacniany magią. Nie ruszysz normalnym sztyletem.
-Ale to nie jest normalny sztylet. Jeszcze trochę wytrzymaj.
-Nie jest źle.- odparłem podnosząc twarz w stronę nieba.- Chcą mnie tylko utopić na stosie.
-Nie czas na żarty. Gotowe.
-Po co mnie uwolniłeś?
-No...- zawiesił się dziwnie na dłuższą chwilę.- Po prostu nie chcę wykonywać ostatniego akapitu listu. Poza tym, to głupie gdybyś przegrał... z potopem.
-Słyszałeś rozmowę?- zapytałem prosto z mostu gdy byliśmy w połowie drogi.
-Kogo? Widziałem tylko jak ktoś niósł połamaną broń Rafaela a zaś zobaczyłem jak się wiercisz na stosie.
-A... To dobrze. Chodzi tylko o to, że sama Rada już tu jest. Może nie cała ale w częściach. Nie możemy sam na sam z nimi walczyć. Poza tym... zwiększa się różnorodność podrób i nie tylko. Musimy wymyślić co zrobić z Mayą.
-A tak właściwie to po co im ona? Nie rozumiem tego całego zamieszania z tą Iskrą.
-Powiedzmy, że to siła za pomocą której można zrobić prawie wszystko. Tak w wielkim skrócie. Chyba.
-Chyba?
-Ja to wiem z książek.
-No to mamy niedobór informacji...
-Idź idź bo mi się zimno robi.- palnąłem poganiając go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz