Otworzyłam drzwi do pokoju i wraz z Lauri weszłyśmy tam zmęczone. To był niezwykły dzień. Okazało się bowiem, że wiele potworów wciąż się przedostaje na teren szkoły i trzeba było się ich pozbyć. Niesamowicie się przy tym natrudziliśmy z Blarem i Teito, ale w końcu udało się pozbyć większości. My stwierdziłyśmy, że musimy odpocząć, ale oni się uparli, że zostaną i popilnują czy potwory nikogo nie atakują.
Byłam zmęczona i słaniałam się z nóg, jednak pierwsze co zobaczyłam, to Jack siedzący na parapecie okna!
-Jack! Co tutaj robisz? - spytałam. Siedział odwrócony w taki sposób, że ni było widać jego twarzy. Po chwili odwrócił się przodem do mnie a ja oniemiałam ze zdumienia. Jack był... smutny. Może innym wydałoby się to normalne, ale wcale tak nie było. Jack od kąd sięgam pamięcią nigdy się nie smucił. Był osobą która co najwyżej mogła się czymś frustrować, ale nie smucić.
-Jack co się stało? - spytała Lauri, ona też musiała zauważyć, ze coś jest nie tak.
-Jesteście mi potrzebne. Zbliża się Zjazd - odparł smutno.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Ostatni Zjazd był przeszło sto lat temu... Ale dlaczego akurat teraz? I dlaczego Jack tak zareagował?
-Pakujcie się. Idę po Blara i Teito. Wyjeżdżamy za piętnaście minut.
***
Stałam z torbą z najpotrzebniejszymi rzeczami w dłoni. Lauri miała swoją torebkę a koło nóg postawiłyśmy torby dla Blara i Teito. Po sekundzie chłopcy weszli do pokoju razem z Jackiem i wzięli swoje torby.
Jack spróbował się uśmiechnąć by lekko podnieść nas na duchu ale mu nie wyszło. Atmosfera była napięta. A później Jack nas teleportował. Jak dobrze, że zostawiłam na łóżku karteczkę wyjaśniającą co z nami....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz